„Green Book” (reż. Peter Farelly) znalazł się na mojej liście filmów koniecznych do obejrzenia z różnych powodów. Jednym z nich była intuicja, że będę chciała zachować go w pamięci w postaci „przypominajki”, czyli listy, o którą mnie pytacie… więc proszę bardzo, już jest:
wychodzić poza
schematy
weryfikować swoje
przekonania
wysłuchać osób,
które mają inne zdanie
wyruszyć w podróż
w nieznane
próbować nowych
smaków
rozmawiać,
rozmawiać, rozmawiać
pisać do bliskich
serdeczne listy
umieć przyznać się
do błędu
pobyć w ciszy
doświadczać różnych
gatunków muzycznych
nie ulegać presji
większości
mieć swoją godność
nie oceniać innych
według siebie
dbać o przyjaźń
mieć do kogo wrócić
z podróży
dać sobie szansę na
nowe otwarcie
Może to będzie inspiracja dla Ciebie do obejrzenia tego filmu i stworzenia swojej listy? Zachęcam 🙂
Raz pewien terapeuta z Warszawy Limeryk napisać chciał dla zabawy. Lecz choć ględził o sempiternie Maryni, To co żart jakiś poczynił, Wciąż zahaczał o fundamentalne sprawy.
Pewna coach w poradni Miała język bardzo dosadni. Co powiedziała, To zagwizdała, Żeby zmieściło się w składni.
„Bajki dorosłych” kończą rok podwójnie, bo rok temu odbyła się prapremiera zarówno książki, jak i warsztatów, którym nasza książka towarzyszy. W tym czasie odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc na zaproszenie ciekawych osób. Ćwiczyliśmy z uczestniczkami i uczestnikami warsztatów ich mocne strony, inteligencję emocjonalną, storytelling, myślenie kreatywne i śmiechoterapię. Limeryki, które napisaliśmy w każdym z tych miejsc, to świetna gimnastyka mózgu, gdyż w bardzo krótkiej formie miniatury groteskowo-lirycznej o skodyfikowanej budowie: 5 wersów, rymy AABBA, trzeba umiejętnie zmieścić humorystyczną treść. Czasami ich osnową były wydarzenia z naszej warsztatowej podróży, a czasem wręcz przeciwnie, ku uciesze osób, którym czytaliśmy te limeryki 🙂 Oto limerykowy bilans roku z pamiątkowymi zdjęciami.
Na prapremierę „Bajek dorosłych” w Poradni„W stronę zmiany” Przybraliśmy plakatami i bajecznymi ilustracjami wszystkie ściany. Uśmiechy z minami się wymieszały, Opowieści ciekawe powstawały, Świat stał się na tę chwilę radośnie zabajkowany.
Na oficjalnej premierze w BookBook w Warszawie Było wesoło, twórczo i składnie. Goście swoją bajkę stworzyli, Wszyscy się bardzo ucieszyli, Nawet trzaskający mróz nie przeszkodził w zabawie.
Poważne księgowe z ATA Przeliczyły razem pół świata. Kiedy chciały zbilansować cały, Z „Bajkami dorosłych” się uśmiały I wyszła dobrego humoru lokata.
Raz ślusarz w kawiarni 4Pokoje Uraczyć chciał się pysznym napojem. Zamówił cappuccino bez pianki, W zamian naprawić miał wszystkie zamki, A w każdym pokoju było drzwi dwoje.
Pewien ratownik medyczny na SWPS-ie Swój strój roboczy na klamce powiesił. Lecz gdy się odwrócił, Ktoś mu go wyrzucił, Więc musi pracować w pornobiznesie.
Raz kierowca zajechał do Terapeutycznej Na temat zmiany opon prosić o wytyczne. Recepcjonistka znad kubka herbaty Rzekła: „Owszem, mamy warsztaty, Lecz nie samochodowe, a psychologiczne”.
Pewna wesoła chórzystka w centrum Warszawy Na Wilczej załatwić chciała zaległe sprawy. Torebkę odpięła, Kalendarz wyjęła I wszystkie imieniny wyśpiewała. Dla wprawy.
Raz z plakatu na Wilczej dostrzegł Adam Driver, Że odwiedził go niespodziewanie Darth Vader. Lord mokre miał oczy, Z tiszertu zeskoczył I ciężko wysapał: „I’m your grandfather”.
Kreatywny storytelling na Wilczej 33 w Warszawie Posłużył większej sprawie. Kilka razy się spotkali, Różne pomysły spisywali… Może wkrótce popłyną łódką po Motławie?
Raz pewien lajkonik w Gdańsku Pasjami oddawał się pijaństwu. Na Zaspie wsiadł w taxi, Lecz wcześniej się tak spił… Dlatego nie z Gdańskiem kojarzy się Państwu.
Pewien fryzjer w Elblągu Założył hodowlę wielbłądów. A że było ich sześć, Gdy nie miały co jeść, Dorabiał sprzątaniem pociągów.
Pewien pocztmistrz w Tczewie Malował obrazy na drzewie. Kiedy liście pospadały, Kolory mu się pomieszały. Gdzie teraz maluje? Nikt nie wie.
Pewna dziewczyna z Rudy Śląskiej Z TuLisMaNore lubiła zakąski. A pewien chłopak na mopliku, chciał dziewczyn zdobyć bez liku… Kończymy, bo temat się robi zbyt grząski.
Pewien barman z CieszyńskiegoZamku Bardzo fachowo nalewał piwo z pianką. I może niektórych tym bardzo zaskoczy, że piwa się nie leje, a toczy. Lecz co za różnica nad pustą już szklanką?
Dwoje bajkoopowiadaczy w Jastrzębiu Zdroju Układało limeryk nad szklanką gazowanego napoju. Myśleli nad rymem do „Jastrzębie Zdrój”, Uparcie do głów przychodził im tylko… „znój”. Cieszymy się, że wprowadziliśmy Was w stan wesołości, a może lekkiego niepokoju.
Raz pewien narciarz z Lublińca Sempiternę całą miał w sińcach. Wynajął Szerloka, A ten mu w podskokach Uciekać kazał do Tyńca.
Pewien bocian z okolic Wałcza Zamiast klekotać uparcie miauczał. Gdy w marcu do niego koty Zbiegły się aż z Pluskoty, Przeszło mu miauczenie i odtąd warczał.
Pewien ornitolog z Człuchowa Egzotycznego węża w kieszeni chował. Gdy byli w Warszawie, Zgubili się w trawie… Stąd cała afera prasowa.
Raz pewien fryzjer z Tucholi Dentystę z Człuchowa ogolił. Niechcący obciął mu ucho… Nie uszło mu to na sucho! W fotelu dziś krzyczy: „Oj, boli!”
Pewien kucharz z Białogardu Jaj gotować nie umiał na twardo. Co włączył kuchenkę, To parzył się w rękę. Dlatego po łokieć miał czarną.
Emerytowany listonosz w Złocieńcu Planował założyć plantację kaczeńców. Opłynął wszystkie jeziora, Niejednego znalazł kaczora, Lecz z ptaków nie zrobi się wieńców.
Książka to dla autorów nie tylko zapach farby drukarskiej, miejsce na półce w księgarni (albo w bibliotece), ale przede wszystkim spotkania z Czytelniczkami i Czytelnikami. Dzielimy się zatem kolejną porcją fotografii i wspomnień z najnowszej trasy autorskiej. W połowie listopada 2018 r., dzięki sieci księgarni BookBook, Stowarzyszeniu FACT, Radiu Tczew i Telewizji Tetka odwiedziliśmy z naszymi warsztatami Tczew, Gdańsk i Elbląg.
Z każdego miasta przywozimy jeden magnes. Bywa, że zamiast niego historię o tym, dlaczego nie mamy magnesu :)
Czasem symbole pojawiają się w nieoczekiwany sposób. W trakcie tej trasy zwracaliśmy szczególną uwagę na mosty. Metafora łączenie odmiennych temperamentów, narodów, emocji – może banalna, wracała do nas ostatnio wielokrotnie .
Stachura napisał "Nie brookliński most". Nas na drugą stronę rzeki przeprowadził most ostródzki.
Pobudka o 5.00 rano, o 12.00 Radio Tczew, chwilę później Telewizja TeTka Tczew, szybki obiad i pierwsze spotkanie w BookBook w Tczewie. Ale tempo! A potem jeszcze podróż do Gdańska, gdzie zakończyliśmy dzień na Strzyży kolacją i długą rozmową w sympatycznym towarzystwie.
Takie piękne murale powitały nas w Tczewie
Po angielsku takie zdjęcie określa się "making of" albo "behind the scenes". Po polsku próba aparatu :)
A tu zdjęcie właściwe :)
Lubimy to zdjęcie - w Radiu Tczew
Telewizja Tetka Tczew. Kadr jak na teatralnej scenie
20 listopada byliśmy w Gdańsku. To dla nas symboliczne miasto z wielu bajkowych i poradnianych powodów (kto był na naszym gdańskim spotkaniu, ten je zna). Tu powstało wiele pomysłów i jest szansa, że sfinalizujemy następne inicjatywy. Śledźcie naszego bloga i fanpejdż na FB.
Plakat z Gdańska
Po spotkaniu w Gdańsku. Na pierwszym planie Alice :)
Ten Tramwaj jechał z nami przez całą Polskę - aż z Cieszyna
Zasłużony odpoczynek...
... w przyjemnym miejscu
W Elblągu dziarsko pomaszerowaliśmy na prawdopodobnie najnowsze Stare Miasto w Polsce. Było zimno i szukaliśmy miejsca, gdzie można się ogrzać i zjeść coś treściwego. Potem ciepłe przyjęcie w elbląskim BookBooku, po którym naładowani optymizmem wróciliśmy do Warszawy.
W Elblągu
Wegański bar uraczył nas górą smacznego jedzenia i zaleceniem zgodnym z ideą Akademii Śmiechu
Prawdopodobnie najbardziej roześmiana sesja tej trasy :)
Dzień Kobiet w tym roku świętowaliśmy z grupą Kobiet w korporacji księgowych ATA Finance. Zostaliśmy tam zaproszeni do poprowadzenia autorskich warsztatów. Dlaczego teraz o tym wspominamy, skoro to było 8 marca, czyli ponad siedem miesięcy temu? Ano właśnie niedawno otrzymaliśmy podziękowanie od tej firmy. Tym większą ma ono dla nas wartość, że minęło tyle czasu, a owoce tych dwugodzinnych warsztatów uczestniczki zbierają ciągle jeszcze. Ten list bardzo nas ucieszył, bo po raz kolejny zobaczyliśmy sens tego, co robimy – z pasją, radością i dużym zaangażowaniem. Zamieszczamy tu cały list. Warto go przeczytać w całości, bo to jedna strona, a wiele treści. No i nie musicie zazdrościć księgowym takich warsztatów, możecie nas zaprosić do swojej firmy ☺
Cape Verde = Cabo Verde = Wyspy Zielonego Przylądka = ojczyzna Cesarii Evory = marzenie niektórych miłośników podróży. Jedno z ostatnich miejsc na naszej planecie, gdzie cywilizacja jeszcze nie zapaskudziła reklamowymi bilbordami pięknych krajobrazów.
I ja tam byłam, Cape Verde dla siebie odkryłam, miejscowych przysmaków próbowałam, tutejsze napoje piłam, ocean chłonęłam, a on chciał mnie pochłonąć, gdy oceaniczne fale osiągnęły zawrotne wysokości. Ale jednak nie pochłonął, może dlatego, żebym mogła chodzić jego brzegiem na długie spacery i spotykać różnych ludzi?
Spotykałam uśmiechniętych mieszkańców wyspy, w małej rybackiej osadzie, przy drewnianym pomoście, wchodzącym w ocean, gdzie wczesnym rankiem rybacy przypływali ze swoimi zdobyczami. Powtarzali oni często na powitanie, w trakcie rozmowy i na pożegnanie, zwrot „no stress”. Wkrótce przekonałam się, że to jest swoisty „znak firmowy” Wysp Zielonego Przylądka, można go spotkać wszędzie: na bransoletkach, tiszertach, sukienkach, murach domów, pamiątkach etc. Taki slogan dla turystów, czy bardziej zaklinanie rzeczywistości przez tubylców, którzy żyją w niełatwych warunkach? Bo często bieda, brak pracy, brak ziemi uprawnej… Ale powtarzają „no stress” i uśmiechają się. Potrafią cieszyć się rozmową, chwilą, kolorami, spotkaniem, śpiewem, tańcem o zachodzie słońca, wieczornym graniem w piłkę nożną na plaży, treningiem na plażowej siłowni skonstruowanej z różnych dziwnych sprzętów, wyplataniem sznurkowych bransoletek „no stress”, które przyjezdni często kupują po kilka sztuk w różnych kolorach.
Radość chwili, docenianie drobiazgów…
No dobrze, ktoś powie, w takich okolicznościach przyrody jest łatwiej. Otóż wcale niekoniecznie. Bo widziałam też sytuacje, w których ludzie właśnie w tych bajecznych warunkach psuli sobie życie wzajemnymi pretensjami i żalami, które przywieźli z daleka, żeby je wylać właśnie na tej pięknej plaży i zamanifestować swoje niezadowolenie ze wszystkiego… więc można i tak.
Ale wybór należy do mnie, czy chcę się cieszyć ciekawą rozmową, spacerami, ciszą, drobiazgami, pięknymi okolicznościami (w różnych miejscach świata, ale też w swojej dzielni), czy doszukiwać się powodów do narzekania tam, gdzie jestem.
Swoje Cape Verde możesz mieć wszędzie… od ciebie zależy jakie ono będzie.
I choć mówię uczestnikom warsztatów, że nie ma życia bez stresu, a jest też stres pozytywny, to włożyłam na rękę bransoletkę „no stress”, na pamiątkę pobytu na wyspie, na której po raz kolejny postanowiłam, że życie jest zbyt krótkie, żeby nie celebrować chwil.
A jakie i gdzie jest Twoje Cape Verde?
Aha, Wyspy Zielonego Przylądka najwięcej zielonego mają w nazwie, może właśnie wbrew temu, że są to wyspy pustynne. To jeszcze jeden argument za tym, że swoją zieleń też możesz odnaleźć tam, gdzie chcesz. Ja niedawno zachwycałam się zielenią w okolicach Złocieńca na Pojezierzu Drawskim, ale to już inna historia…
P.S. Na pierwszym zdjęciu radość po miłej rozmowie z Fatimą i Mariją – artystkami mieszkającymi na jednej z Wysp Zielonego Przylądka – na temat Fridy Kahlo, bo zapytały mnie, cóż to za kobieta na mojej koszulce. Bardzo to miłe wspomnienie spotkania twórczych kobiet.
P.S. 2. Żeby nie umknęły wspomnienia, dodałam jeszcze kilka zdjęć z Cape Verde.
Czy masz swoje wyspy? Miejsca gdzie dobrze się czujesz i lubisz tam być? Nie pytam teraz w sensie geograficznym… no może nie tylko takim. Gdzie ładujesz swoje akumulatory? Gdzie łapiesz chwile oddechu od codzienności? Gdzie odpoczywasz? Gdzie chcesz i możesz wyłączyć telefon? i w ogóle być offline?
Bo dla mnie jedną z takich wysp jest kino. Tam czas zatrzymuje się zazwyczaj na dwie godziny, albo podąża swoim niepowtarzalnym rytmem w rejony, w które można się przenosić bez wsiadania do pociągu i samolotu. A niekiedy bywa to wyjątkowa podróż w czasie. Tak było i tym razem. W dłuższej przerwie lunchowej wybrałam się do Kinoteki na film „Król rozrywki”(reż. Michael Gracey, scen. Jenny Bicks, Bill Condon). Zrobiłam to dla siebie. Chyba wtedy nie planowałam pisać tego tekstu, ale po wyjściu z kina po głowie zaczęła mi chodzić lista zainspirowana właśnie tym filmem. Tak długo i skutecznie drążyła emocje, aż w końcu postanowiłam ją (tę listę) zapisać:
doceniać inność innych
słuchać głosu serca
realizować swoje pasje
nie bać się iść pod prąd
nie ulegać wszystkim modom
nie przejmować się krytyką osób, które tylko to potrafią
słuchać spontanicznych podpowiedzi dzieci
traktować niepowodzenia jako wskazówki do następnych działań
śpiewać i tańczyć z pasją
A jaka jest Twoja aktualna lista i Twoje Wyspy Szczęśliwe?
Bo jeśli chodzi o kolejne podróże, to marzę o Wyspach Zielonego Przylądka. Dam znać, kiedy uda mi się tam dotrzeć… może nie tylko w kinie?
Nie, to nie będzie paszkwil na mojego męża. Ani na żadnego innego. Zainspirowana tym, co zrobił, postanowiłam to opisać. Zazdroszczę, że tak potrafi. Uczmy się od niego.
Ponieważ od kilku tygodni jestem kontuzjowana i mam obowiązek leżenia, spoczywam na kanapie w salonie i z tej pozycji obserwuję świat. Ot, taki mój pejzaż horyzontalny.
Obserwuję swojego męża przy pracy, garach, podziwiam zachmurzone niebo, rozświetlone choinki u sąsiadów… Dodatkową rozrywką jest wstać i pójść do toalety lub zrobić sobie herbaty. Czasami trzeba rozprostować ciało – stać mogę, siedzieć nie bardzo.
Mój mąż ma pracę dzieloną. Czasami pracuje w domu, czasami w firmie. Siedzi i pisze pisma, telefonuje do ważnych ludzi, załatwia miliony rzeczy. To bardzo pracowity facet. A ja sobie leżę cicho i staram się nie przeszkadzać. Ostatnio bardzo dużo rzeczy było do załatwienia, bo to Święta i Nowy Rok. W pewnym momencie stwierdził, że ma jeszcze kilka telefonów do wykonania. Ale wyjdzie. Miał iść na zakupy, to się ucieszyłam, że kupi mi jabłka i gazetę – jak ustaliliśmy dawno temu, czyli przy śniadaniu. A mój mąż oświadczył, że idzie do lasu, przewietrzyć głowę. Że co? Jaki las?! Jakie przewietrzyć głowę?!- pomyślałam. Na zakupy i dom sprzątać! Mąż jakby czytał w moich myślach, bo odpowiedział, że wie, że trzeba zrobić zakupy i poodkurzać. Że ma jeszcze kilka spraw do zakończenia, ale teraz MUSI SIĘ PRZEWIETRZYĆ. Inaczej się udusi.
Nadąsałam się. Ale, gdy wyszedł zaczęłam się zastanawiać nad jego zachowaniem. Co bym zrobiła na jego miejscu? Oczywiście po skończonej pracy zabrałabym się za kolejną – dom, zakupy, telefony….
I tu jest pies pogrzebany! Żaden dom i zakupy. RELAKS! Się należy! Przewietrzenie umysłu i mała przerwa w ciągu dnia jest wskazana. Tak mówią naukowcy. I praktycy też. Dobrze robi na głowę.
Co robię, aby odpocząć? Czy znowu sprzątam, zmywam gary i lecę na zakupy? Naprawdę nie mogę chwilę posiedzieć? Nie chodzi o odpuszczenie wszystkich zadań, które mamy, tylko o chwilę nicnierobienia! Dosłownie.
Strasznie trudne zadanie. Wiem, bo ćwiczę od kilku tygodni ;). A mam zdrowotny powód. Jakbym nie miała, byłoby jeszcze trudniej. I zadaję to pytanie, także samej sobie:
Czy potrafię odpoczywać? Czy zachowuję balans praca- życie- JA?
To sztuka, której warto się nauczyć. „Nie ma mnie dla nikogo. Nie, nie mogę ugotować, uprać, posprzątać, odebrać telefonu, znaleźć kluczy itd… przez najbliższe 5, 10, 15 czy 30 minut” (wybierz dowolne lub dodaj swoje).
Teraz mam leżeć, siedzieć i czytać tylko dla przyjemności, jeść ciastko dla przyjemności i w ogóle być całą przyjemnością. Przez ten czas nie ma mnie dla nikogo.
A mój mąż? Wrócił po godzinie. Zadowolony, z innym nastawieniem, uśmiechnięty. Pokazał fajne zdjęcia drzew. W powrotnej drodze zadzwonił do tych, do których miał zadzwonić. Zabrał się za odkurzanie i poszedł na zakupy.
A ja? Miałam okazję zobaczyć, że warto zrobić najpierw coś dla siebie, by mieć więcej energii dla innych. Zwraca się w dwójnasób. Przecież uczą, że w krytycznej sytuacji w samolocie rodzic ma założyć maskę najpierw sobie, później dziecku…
Dla nas wszystkich życzenia z głębi serca: Uważności w Nowym Roku! Niech nam się darzy!