C – jak czas

Zmiana czasu. Przestawianie zegarków. Godzina więcej, godzina mniej. Co zrobisz z dodatkową godziną? Na czym ją spędzisz?

Czas jest jednym z ważniejszych tematów poruszanych w gabinetach psychoterapeutów. Zawsze gdzieś w tle jest przeszłość, przyszłość, teraźniejszość – i ciekawość, gdzie żyje klient.

Zdarza się, że żyje przeszłością – np. tym, co ktoś mu zrobił, jak skrzywdził. A czasem powiedział coś miłego. Niektórzy, jak Al Bundy ze „Świata według Bundych”, rozpamiętują, że kiedyś (w liceum) zdobyli cztery przyłożenia w jednym meczu i gdyby nie małżeństwo, pewnie byliby na kartach kolekcjonerskich z najsłynniejszymi bejsbolistami. Życie w takiej perspektywie czasowej oznacza, że najczęściej przeżywanymi uczuciami stają się: tęsknota za tym, co było, żal, że już tego nie będzie, poczucie krzywdy, czasem chęć zemsty albo pragnienie uzyskania przebaczenia. Niektórzy chcą usłyszeć od osoby, która nas raniła, że przeprasza, że zdaje sobie sprawę, że nie chciała. A najlepiej – że od teraz już będzie inaczej, idealnie.

Niektórzy żyją tylko przyszłością. Wyobrażają sobie, jakie to cudowne rzeczy będą w stanie kiedyś zrobić (jak już zaczną coś robić). Albo odwrotnie, straszą się nieszczęściami, które na nich spadną, bo wszystko musi się źle skończyć, a im bardziej się straszą, tym bardziej ten lęk wydaje się scenariuszem, który musi się spełnić, a nawet już zaczyna rozgrywać się – w wyobraźni. Jakie uczucia przeżywa ktoś, kto żyje przyszłością? Jeśli ma wielkościowe, narcystyczne fantazje, niepoparte możliwościami lub pracą nad sobą, wtedy pojawia się na przemian nadzieja i niepewność oraz lęk lub złość na siebie i innych, gdy przytrafiają się bolesne zderzenia z rzeczywistością. Jeśli przeważają czarne myśli, taki ktoś żyje w ciągłym lęku, napięciu, przygnębieniu i niepewności.

Niektórzy potrafią żyć na przemian (albo jednocześnie) przeszłością i przyszłością, jakby stali w wielkim rozkroku na dwóch kawałkach kry odpływających w przeciwnych kierunkach. Odczuwają wtedy żal, lęk, smutek – wszystko naraz. Mało zostaje na przeżywanie codzienności, spontaniczność.

Zbyt dużo przeszłości – niedobrze, przyszłości – niedobrze, czyli teraźniejszość jest najlepsza? Czy rozsądnie jest żyć samą teraźniejszością, jak konik polny z bajki Jeana de La Fontaine „Konik polny i mrówka”? Czy to jest w ogóle możliwe? Wszyscy zachęcają do „tu i teraz”, czy oznacza to, że mamy zupełnie nie myśleć o przeszłości i przyszłości? Żyć chwilą, uciekać od lęku przed tym, co będzie i żalu za bezpowrotnie straconym czasem?

Przeszłość już była. Nie możemy jej zmienić. Ale można wyciągnąć naukę, zidentyfikować schematy, które wytworzyły się w znaczących związkach z innymi, dostrzec, dokąd nas prowadziły minione decyzje i próbować modyfikować wzorce zachowań czy relacji, które były naszym udziałem. Przyszłości jeszcze nie ma, ale możemy dbać o to, żeby była jak najlepsza, zachowując jednak rozsądek, a nawet pokorę, ponieważ nie da się mieć wszystkiego pod kontrolą. Bycie „tu i teraz” to korzystanie z dnia dzisiejszego, życie pełnią życia, ale ze świadomością i akceptacją tego, co za nami i ze spoglądaniem od czasu do czasu w przyszłość – czy droga, którą wybraliśmy, wiedzie we właściwą stronę, czy nie trzeba skorygować kierunku. Warto zadbać o taki balans pomiędzy wczoraj, dziś i jutro. Dzięki temu możliwe stanie się prawdziwe smakowanie życia. „Trzeba natychmiast żyć. Jest później, niż się wydaje”, jak napisał Baptiste Beaulieu.

Jacek Gientka

Psycholog, psychoterapeuta

Czy prof. Zimbardo ma rację?

…i czy trzeba zjeść z nim kolację, żeby się o tym przekonać? Od razu odpowiadam: nie jadłam z nim kolacji, chociaż była taka możliwość. Natomiast z ciekawością skorzystałam z zaproszenia na konferencję „Mężczyzna 3.0” organizowaną przez Instytut PWN. Gościem specjalnym konferencji był właśnie prof. Philip G. Zimbardo, uznany na świecie „głos i twarz współczesnej psychologii”. Pośród jego ponad 400 publikacji naukowych, w tym 50 popularnonaukowych książek, znajdują się: najstarszy i wciąż używany podręcznik „Psychologia i życie” oraz „Psychologia. Kluczowe koncepcje”, której nowe wydanie miało premierę w dniu konferencji, czyli 13 października 2017 roku. Skąd więc tytuł mojego tekstu?

Czy chcę podważyć ten uznany autorytet? Oczywiście, że nie, ale jest temat, w którym nie tylko ja wolałabym, żeby prof. Zimbardo nie miał racji. Myślę o kryzysie męskości, o którym wygłosił wykład na wspomnianej konferencji, odwołując się do książki „Gdzie ci mężczyźni” (jest jej współautorem). Wyniki badań są alarmujące. W swoim wykładzie prof. Zimbardo akcentował uzależnienie młodych mężczyzn od gier wideo (od 5 do 15 godzin grania na dobę!). Mężczyźni mają w nich jasne zasady działania, zawsze mogą wygrać, łatwo przechodzą kolejne etapy, prowadzące ich do coraz bardziej spektakularnych zwycięstw. Uciekają w świat wirtualny, bo funkcjonowanie w nim jest zdecydowanie mniej skomplikowane i przynosi dużo więcej satysfakcji niż w świecie realnym, w którym są nie tylko zwycięstwa ale i porażki. Współczesny męski świat kurczy się do rozmiaru laptopa lub smartfona, w którym wszystko może być nienaturalnie piękne i duże. Tak, była mowa też o rozmiarach, na tyle istotnych dla młodych mężczyzn, że po obejrzeniu pornografii w internecie wpadają w kompleksy, gdyż często jest to dla nich jedyne źródło edukacji seksualnej. W rezultacie zaczynają unikać bliskości seksualnej, bo nie wydaje im się aż tak spektakularna, jak w porno-filmach. Młodzi mężczyźni stają się coraz częściej jedynie konsumentami, nic nie tworzą, unikają nauki i pracy. Z kolei brak aktywności fizycznej i śmieciowe jedzenie powodują otyłość, która wpływa na zmniejszenie ilości testosteronu i spadek libido. Natomiast ci, którzy dbają o swój wygląd i rzeźbią sylwetkę na siłowni, czasami popadają w drugą skrajność: bigoreksję, czyli obsesję na punkcie budowania masy mięśniowej i specjalnej diety.

Tak, wolałbym jednak, żeby prof. Zimbardo nie miał racji, ale niestety kryzys męskości narasta. Konieczne są rozwiązania systemowe, według Profesora trzeba tworzyć programy mentorskie dla mężczyzn, wspierać rolę ojca (urlopy tacierzyńskie). W szkołach, a nawet już w przedszkolach, powinno być więcej mężczyzn nauczycieli i wychowawców, zaś na kolejnych etapach edukacji trzeba uczyć praktycznych umiejętności radzenia sobie w różnych sytuacjach w realnym życiu, rozbudzać ciekawość, mobilizować do zadawania pytań, uczyć uważności i umiejętności interpersonalnych, pracy w grupie. Edukacja seksualna powinna odbywać się w szkole, żeby internet nie był pierwszym i jedynym źródłem tej nauki, powodującym frustracje i nieprawdziwe wyobrażenia o tej istotnej sferze życia. Trzeba uczyć mężczyzn wrażliwości, okazywania emocji, szacunku do siebie i do innych, uczyć budowania zdrowego poczucia własnej wartości w realnym życiu. Rodzice powinni przestać wyręczać synów we wszystkich codziennych obowiązkach i przestać cieszyć się faktem, że nigdzie nie wychodzą z domu, tylko „spokojnie coś robią w internecie”. Niech każdy z domowników, bez względu na płeć, ma partnerski wkład w pracę i obowiązki na rzecz rodziny. Łatwo powiedzieć… tylko jak to zrobić?

Otóż okazuje się, że już zaczyna się  dziać coś pozytywnego w obszarze ojcostwa wśród mężczyzn partnersko uczestniczących we wspólnym wychowywaniu dzieci. Organizatorzy konferencji zaprosili kilku ojców, którzy mogą być mentorami dla innych.

Tomasz Grzyb przekonywał w czasie swojego wystąpienia, że czas spędzony przez ojca z dzieckiem jest niezmiernie ważny i na pewno nie może ograniczać się do 40 sekund dziennie! Tak, to nie pomyłka: badania prowadzone nad 1796 brytyjskimi rodzinami pokazały, że właśnie tyle czasu – 40 sekund – średnio spędzają ojcowie ze swoimi dziećmi. Ten brak poświęconego czasu i uwagi kładzie się cieniem na całe życie dzieci, które dorastają właściwie bez ojców. A tyle fajnych rzeczy można robić z dziećmi, jak zapewniał dr Grzyb: piec chleb, grać w gry planszowe, robić coś z niczego (sztuka recyklingu). Również bardzo ważne, żeby uczyć dzieci, że porażka to część życia każdego człowieka i właśnie z porażek uczymy się więcej niż z sukcesów. A najważniejszą chyba puentą dr. Grzyba było stwierdzenie „kochaj, bo to fajne jest”… i cóż więcej dodawać?

No może jeszcze tyle, że bardzo ciekawie o współczesnym ojcostwie opowiadał również Kamil Nowak, który wierzy, że zaangażowane ojcostwo jest bardzo ważne, czemu daje wyraz, a nawet wiele wyrazów, na swoim blogu Ojciec (mam nadzieję, że w życiu codziennym również). Na konferencji zacytował wypowiedź Franka Pittmana (psychiatry i psychoterapeuty): ”Faceci, którzy obawiają się zostać ojcami, nie rozumieją, że ojcostwo to nie jest coś, co robią doskonali mężczyźni, ale coś, co udoskonala mężczyznę. Końcowym produktem wychowania dzieci nie jest dziecko, ale rodzić”. Najchętniej zapytałabym żony/partnerki tych facetów jakimi oni są mężami/partnerami w codziennym życiu? A może to temat na kolejne spotkanie?

Nie wymieniłam wszystkich uczestników konferencji, bo nie to było moim celem. Zainteresowanych odsyłam do materiałów Instytutu PWN. A puentą tej konferencji niech będzie stwierdzenie prof. Zimbardo, że bliskość ojca w dzieciństwie powoduje lepsze życie, w czym można mu przyznać rację, odpowiadając na pytanie zadane w tytule! 🙂

Panowie, jest sporo zadań, które trzeba odrobić! Jakich? Na przykład takich: zaangażowane partnerstwo, ojcostwo, podjęcie działania w kierunku zmiany, wzięcie odpowiedzialności za swoje życie, które składa się również z porażek, nie tylko ze zwycięstw… a wszystko to w świecie realnym, więc po przeczytaniu tego tekstu proszę wyjść z netu i wziąć się do realnej pracy. Może usłyszę, że dzisiejsze czasy to również kryzys kobiecości… ale to już temat na inny tekst i może również na konferencję? A jeśli się okaże, że to w ogóle kryzys człowieczeństwa? Będę ciekawa Waszych przemyśleń i obserwacji. Może warto zmieniać i definiować na nowo kolejne etapy życia?

 

Barbara Popławska

Coach

MUSISZ zabija CHCĘ

Za nami pierwsze tygodnie nowego roku szkolnego. Marzymy by nasze dziecko ukończyło ten rok ze świadectwem z wyróżnieniem. Organizujemy więc dodatkowe zajęcia pozalekcyjne, korepetycje, motywujemy do udziału w konkursach, olimpiadach. Pilnujemy ocen i dobrego zachowania w szkole. Chcąc być dobrymi rodzicami pomagamy dziecku przy odrabianiu lekcji, motywujemy do nauki. Pragniemy by nasze dziecko nie popełniło tych samych błędów co my i osiągnęło w życiu więcej. Nasze oczekiwania rosną, gdy dziecko je sukcesywnie spełnia. Pogoń za zdobyciem najlepszego wykształcenia stała się kwestią priorytetową. Czy kierowani dobrymi pobudkami możemy zrobić krzywdę dziecku? Przeprowadzone badania wykazały, że zachowanie, które rodzice interpretują jako wspierające, dziecko często postrzega jako wywieranie presji.

Jakie mogą być tego konsekwencje? Długotrwałe przemęczenie prowadzące do wypalenia, depresja. Mogą pojawić się objawy psychosomatyczne, jak np. bóle głowy, a także zaburzenia zachowania o różnym nasileniu, w tym zachowania antyspołeczne.

Dziecko obarczone przymusem zadowolenia rodzica przestaje myśleć o zaspokojeniu swoich potrzeb. Kierowane przez rodzica, nie nabywa umiejętności samodzielnego podejmowania decyzji. Skutek? Narastające nieprzystosowanie społeczne i nieumiejętność odnalezienia się we dorosłym życiu.

Im większy nacisk – tym większy opór. Nie zapominajmy, że dzieci mają prawo do rozwijania swoich pasji i zainteresowań. Powinny mieć prawo wyboru swojej drogi życiowej. Umożliwiajmy im to. Gdy dziecko jest czymś naprawdę zainteresowane, wtedy może wszystko! Ale „ Musisz!” zabija „Chcę”…

 

Justyna Kuczmierczyk

Psychoterapeuta

Czas na…

Coach w kinie

 

Byłam niedawno w kinie na filmie „Zawsze jest czas na miłość” (reż. J. Hopkins). Myśląc o tym filmie chyba rozszerzyłabym tytuł o kilka istotnych punktów…

Nigdy nie jest za późno:

  • na zmiany
  • na odważne i niepopularne decyzje
  • na rozstanie się z pseudo-przyjaciółmi, którzy chcą po swojemu urządzać twoje życie
  • na zadbanie o siebie
  • na przypomnienie sobie o swojej pasji
  • na pójście pod prąd
  • na wyrwanie się z utartych schematów
  • na celebrowanie małych przyjemności
  • na życie w zgodzie ze sobą
  • na docenienie siebie

Zazwyczaj staram się nie sięgać po słowa „zawsze” i „nigdy”, ale tutaj zrobiłam wyjątek, bo mają one swoje uzasadnienie.

Zaś co do filmu, to bardzo przyjemna i prawdziwa (oparta na faktach) opowieść z fajną rolą Diane Keaton i Brendana Gleesona.

Będę oczywiście ciekawa Twojej listy po obejrzeniu filmu… a może jeszcze przed? Takie wstępne ćwiczenie w myśleniu o tym, co jest ważne i czy dajesz sobie na to zgodę i czas…

 

Barbara Popławska

coach

„Ratunku, jestem w ciąży, a on nadal pali!” czyli krótki poradnik dla bliskich osób palących

Stało się, zaszłaś w ciążę. 2 kreski na teście obwieszczają wam pojawienie się potomka. Wiecie, że czekają was zmiany: kupno wózka, łóżeczka, ubranek, wiecie, że wasz czas będzie dzielił się wedle nowych zasad. Umawiacie się, na jaki kolor pomalujecie ściany, gdzie będzie spał maluch, umawiacie się, że zadbacie o zdrowie. Ty bierzesz witaminy, chodzisz na kontrole i badania a on ma rzucić papierosy.
Umawiacie się, ty robisz swoje a potem czekasz, czekasz i… czekasz. A on pali jak palił. Może wprowadził jakieś zmiany, ale co ci z tego, że on ograniczył i już nie pali w domu?! W końcu obiecał, że nie będzie palił w ogóle! Przecież, to oczywiste, że skoro dziecko w drodze, to on powinien przestać. W głowie pojawia się pytanie – dlaczego z czasem tak się nie dzieje? Czemu on nadal pali?

Czym jest nałóg?

Nałóg, czyli inaczej uzależnienie, to psychiczny oraz fizyczny PRZYMUS przyjmowania określonych substancji psychoaktywnych lub wykonywania pewnych czynności w oczekiwaniu na efekty ich działania lub uniknięcia przykrych objawów ich braku (Biuletyn elektroniczny Psychiatria Online Nr 9/2006 z dnia 22.11.2006).

Jak pomóc osobie bliskiej?

  • Bardzo wiele osób próbuje rzucić z dnia na dzień. Efektów również oczekujemy z dnia na dzień. Jeśli chcesz pomóc bliskiej osobie zerwać z nałogiem PAMIĘTAJ, że uzależnienie od nikotyny to tak samo POWAŻNY NAŁÓG jak alkoholizm czy narkomania. Rządzi się szeregiem różnych mechanizmów zarówno biologicznych jak i psychicznych. „Na chłopski rozum” nie rozwikła się problemu. Często przydaje się pomoc specjalisty – psychologa, terapeuty uzależnień, lekarza po specjalnym przeszkoleniu (np. w ramach ogólnopolskiego programu profilaktyki chorób odtytoniowych).
  • Uzbrój się w CIERPLIWOŚĆ. Zerwanie z nałogiem to nie jest teleportacja z punktu A do punktu B. To droga, w ramach której osoba uzależniona ma przed sobą zadanie uświadomienia sobie, jak wiele różnych spraw „załatwia” przy pomocy papierosa. Ta droga zajmuje często kilka tygodni, jeśli nie miesięcy, ponieważ tych spraw przez lata palenia uzbierało się naprawdę wiele!
  • Jakie sprawy można „załatwiać” sobie przy pomocy papierosa? Kilka przykładowych:
    – Nudę – nie mam co ze sobą zrobić, zapalę!
    – Radzenie sobie ze stresem – wkurzyłem się, zapalę!
    – Posiłki – rano nie mam czas nic zjeść, zapalę! Nie będę czuł się głodny.
    – Przerwa w pracy – jestem już zmęczony, wyjdę chociaż zapalić!
    – Radzenie sobie z trudnymi emocjami – smutno mi, zapalę!
    A jest ich o wiele, wiele, wiele więcej!
  • Uświadom sobie, że w jego nałogu NIE chodzi o ciebie. Nie obrażaj się, nie bierz tego do siebie. Jego dalsze palenie nie wynika z tego, że cię nie kocha, nie szanuje, nie ma ochoty dotrzymać słowa. Wynika z PRZYMUSU w jego umyśle.
  • ROZDZIEL co twoje, co jego. Twoje oczekiwanie, że „on powinien” to twoje oczekiwanie, twoja potrzeba. On nic nie powinien. On może. Jeśli mówisz, że ktoś coś powinien (a nie uzgadniasz z nim tego wcześniej!), to oznacza, że to TY masz jakieś oczekiwanie co do powinności drugiej osoby. To TY, nie ojciec dziecka, odpowiadasz za SWOJE oczekiwania. Odwróć sytuację – jeśli on mówi: „ona powinna na początku kupować mniej ubranek dla dziecka, bo nie mamy pieniędzy/nie znamy płci/jeszcze wiele może się zdarzyć”, to jak sądzisz? Ta „powinność” zatrzyma cię przed kupieniem tych uroczych tycich skarpetesi? W twojej głowie to przecież „tylko jedna para skarpeteczek i ona wiele nie zmieni!”
  • Pamiętaj, że dla niego ciąża to również silne emocje. To sytuacja przynosząca zarówno wiele radości jak i obaw o to, jak będzie, jak sobie poradzicie, jak to będzie z finansami. Zarówno radość, jak i stres mogą nasilać potrzebę zapalenia. Dlaczego tak się dzieje? Fizjologicznie i radość, i złość powodują bardzo podobne reakcje w organizmie i prowadzą do napięcia. A jak już ustaliliśmy – osoba uzależniona napięcie redukuje w jedyny jej znany sposób – pali. Zaproponuj mu, że w zamian zapalenia papierosa możecie pójść na spacer i porozmawiać o tym, co się dzieje w waszych głowach, jakie są obawy i z czego się cieszycie. To zbliży was do siebie i zrelaksuje, a jednocześnie zmniejszy chęć zapalenia.
  • „Ja też paliłam ale na wieść o ciąży rzuciłam z dnia na dzień!” Dla was obydwojga ciąża to na początku podobna abstrakcja. Dwie kreski na teście. Daleko im do realnego bobasa, którego za 9 miesięcy weźmiecie na ręce. Różnica między wami polega na tym, że ty wiesz, że to co jesz, pijesz, wdychasz od pierwszego dnia BEZPOŚREDNIO wpływa na rozwój płodu. On na tym etapie siłą rzeczy jest głównie obserwatorem. Jasne, może cię przytulać, pomóc w zakupach, wstawić pranie. Te czynności mają jednak POŚREDNI wpływ na rozwój dziecka. To, że zmyje podłogę innym płynem, nie przełoży się na rozwój paluszków u rączek. Dla niego sytuacja zmienia się dopiero z czasem, kiedy zaczyna rosnąć ci brzuch i maluch zaczyna kopać. Pamiętaj też, że to ty czujesz każdego kopniaka – on od czasu do czasu, kiedy ma szczęście w odpowiedniej chwili być przy tobie, niektóre ruchy, zwłaszcza na początku, są tak delikatne, że wierzy ci na słowo, że coś się ruszyło. To powoduje, że tobie jest łatwiej. Odwróć sytuację – jakbyś zareagowała, gdyby on poprosił cię o zmianę koloru szminki na czerwoną, bo on za 9 miesięcy zmienia auto? Abstrakcja na którą masz czas! W jego głowie też jest czas na zmiany, w końcu jeśli ty rzuciłaś z dnia na dzień, on wtedy też da radę!
  • „Przecież on wie, że to szkodzi! Tylko głupi człowiek kontynuuje szkodliwe zachowanie!” Nałóg polega na tym, że kontynuuje się dane zachowanie POMIMO świadomości konsekwencji. Tak, on wie, że to szkodliwe. Zna konsekwencje. Wie, że może zachorować. Tak, martwi się tym i stresuje. Pamiętaj, że nałóg jest dla osoby uzależnionej ROZŁADOWANIEM napięcia. On po prostu nie umie inaczej. To nie jest kwestia jego złej woli. To kwestia braku umiejętności. Porozmawiaj z nim, jak inaczej może radzić sobie ze stresem i złością? Podziel się swoimi sposobami, pomóż ułożyć listę jego pomysłów. Zachęcaj do podejmowania prób korzystania z tych nowych sposobów!
  • „On powinien umieć panować nad emocjami”. Nałóg bardzo często bierze się stąd, że on właśnie nie umie panować nad emocjami. To nie jest kwestia tego, czy on chce, czy nie chce. On po prostu NIE UMIE. Gdyby umiał, prawdopodobnie nie byłby uzależniony. Umie za to od emocji świetnie uciekać. W palenie właśnie. Dymem „przysłania” problem. Być może w jego domu rodzinnym zamiast rozmów wychodziło się na papierosa. Być może główną dostępną emocją była w jego domu złość (awantury albo przeciągające się „ciche dni”). Porozmawiaj z nim o tym, jak w jego domu okazywano emocje? Jak sobie z nimi radzono? Może niektóre emocje były tabu? Może to, że ktoś jest smutny albo bezsilny, pomijano milczeniem? Może on nie ma bladego pojęcia, jak „po prostu być smutnym?”.
  • „On obiecał, a teraz nie dotrzymuje słowa!” On nie okłamuje ciebie (świadomie). On przede wszystkim okłamuje sam siebie. Bardzo często dzieje się tak, że doskonale wiemy, że musimy rzucić, bo sytuacja tego wymaga. Tylko to nie zawsze idzie w parze z naszą realną gotowością. Myśli „muszę rzucić”. Myśli jednocześnie „muszę zapalić”. I wierzy w to, że MUSI, bo jak nie zapali „to oszaleje/ będzie się cały trząsł/ nie wytrzyma i coś strasznego się stanie”.
  • NIE KRYTUKUJ. To tylko nasila stres, a papieros dla osoby uzależnionej to rozładowanie napięcia związanego ze stresem. Warto skorzystać z tego, do czego masz pełne prawo, czyli jasno komunikować – przeszkadza mi to. Masz pełne prawo ustalić z nim zasady – nie zgadzam się na palenie w mieszkaniu. Pamiętaj – jeśli ustalacie zasady – ich przestrzeganie wymaga konsekwencji także od Ciebie! Jeśli ustalacie np. zakaz palenia w domu, nie ma wyjątków „bo pada, to niech on nie moknie”.
  • WSPIERAJ. Chwal i doceniaj. Pokazuj pozytywy. Osoba uzależniona bardzo często widzi, że pomimo prób jej nie wychodzi. Działa na zasadzie 0 – 1. Jeśli nie rzuciła zupełnie, to „NIC się nie udaje”. Pomija fakt, że np. nie paliła przez tydzień. Albo że udaje się jej nie palić do południa, że przestała palić w nocy, że ograniczyła. Z każdej sytuacji można wyciągnąć zarówno coś negatywnego jak i pozytywnego. Zapytaj, jak udało mu się ograniczyć palenie w nocy? Jak to zrobił, że nie palił przez tydzień? Co w jego działaniach było pomocne w ograniczeniu?
  • Nie ma jednej słusznej metody na rzucenie palenia. Jednemu wychodzi „z dnia na dzień”. Innemu stopniowo. Pamiętaj – każdy papieros dziennie mniej, mimo, że z pozoru to nic wielkiego, jest krokiem do zaprzestania palenia. O każdego papierosa mniej warto się starać – to zawsze 7000 substancji smolistych i 70 związków rakotwórczych w organizmie mniej! Nie strasz chorobą (to stresuje i wzmaga chęć palenia)! Szukaj pozytywów – rozmawiaj z nim o tym, że to krok w stronę zdrowia.
  • Pamiętaj – będą dni lepsze i dni gorsze. Jednego dnia nie będzie problemu z tym, żeby on nie sięgał po papierosa. Innego dnia będzie się wił i skręcał z chęci zapalenia. Postarajcie się wspólnie usiąść i przeanalizować – jak wygląda ten dzień kiedy jest lepiej? Zjedliście śniadanie? Byliście na spacerze? Mieliście zaplanowane jakieś fajne zajęcia? A może to był spokojny dzień w domu? Patrzcie na to, CO POMAGA.

Pamiętaj też o najważniejszym, możesz go wspierać, możesz wskazywać alternatywy, możesz robić wiele rzeczy, które będą pomocne – jednak nie rzucisz za niego. Pomoc w wychodzeniu z nałogu to często ciężka praca do wykonania. Ty przede wszystkim ZADBAJ O SIEBIE. Czasem z bliskimi rozmawia się najtrudniej, więc nie bierz na siebie odpowiedzialności za jego rozstanie z nałogiem. Jeśli wasze, a przede wszystkim jego, działania nie skutkują, sięgnijcie po pomoc specjalisty, który weźmie na siebie rolę osoby, która profesjonalnie wesprze w procesie zmiany.

W razie potrzeby służymy Państwu pomocą i zapraszamy do kontaktu!

Anna Wojtaszczyk

Psycholog

D jak Dorosłe Dzieci Alkoholików

Niektórzy specjaliści mówią o DDA (skrót od Dorosłe Dzieci Alkoholików) jako o syndromie, zespole pewnych cech. Inni traktują raczej jako wspólnotę przeżyć, trudnych doświadczeń z dzieciństwa. Są też tacy, którzy twierdzą, że DDA nie istnieje, jest pozorną diagnozą, konsekwencją nadinterpretacji popełnionych kiedyś i następnie powielanych bezkrytycznie przez psychologów. Nie ulega jednak wątpliwości, że trudniej jest radzić sobie w dorosłości ludziom z doświadczeniem wychowywania się w rodzinie, w której życie toczyło się wokół alkoholizmu jednego lub obojga rodziców (opiekunów). Podobnie zresztą jest w przypadku narkomanii, przemocy i innych dysfunkcji, rezultatem których jest zaburzenie naturalnego podziału ról na zapewniających bezpieczeństwo dorosłych i korzystające ze zdrowej atmosfery dzieci.

Nietrudno wyobrazić sobie – albo przypomnieć – że dzieciństwo w rodzinie, w której jedno lub dwoje rodziców nadużywa alkoholu, zwykle nie jest okresem sielskim ani nawet bezpiecznym. Właściwie nigdy nie wiadomo, czy rodzic-alkoholik przyjdzie trzeźwy, czy pijany, czy przyjdzie w ogóle, czy będzie spokojny, czy będzie się awanturował. Czasem nie wiadomo na kim wyładuje swoją złość. Bywa, że rodzic nieuzależniony próbuje chronić dzieci przed pijącym małżonkiem, a nawet ukrywać trudną prawdę przed dziećmi. W pewnym momencie nie da się dłużej udawać, że nie ma problemu, bo konsekwencje alkoholizmu stają się widoczne gołym okiem. Dziecko w takiej sytuacji staje się jednym z elementów mechanizmu: rodzina z problemem alkoholowym.

Dzieci w tego typu trudnych sytuacjach wyobrażają sobie, że przez swoje zachowanie mogą wpłynąć na to, co dzieje się w rodzinie. Czasem stają w obronie trzeźwego rodzica, kiedy ten jest wyzywany albo bity, czasem ukrywają prawdę przed otoczeniem, czasem starają się rozweselić pijącego i awanturującego się ojca czy matkę. Wiemy, że działania takie z góry są skazane na porażkę, ponieważ z problemem alkoholowym trudno sobie poradzić bez pomocy terapii.

Specjaliści wyróżniają kilka ról, w jakie wchodzą dzieci w rodzinach alkoholowych:

  • „bohater rodziny” – to mały dorosły, bardzo odpowiedzialny, potrafi sprzątnąć, ugotować, zająć się młodszym rodzeństwem;

  • „kozioł ofiarny” – dziecko, które skupia na sobie całą negatywną uwagę otoczenia, odciągając ją od rzeczywistego problemu, jakim jest nadużywanie alkoholu przez rodzica; rodzina może obarczyć odpowiedzialnością za trudną sytuację takie niepokorne, agresywne, czasem nadużywające narkotyków dziecko;

  • „dziecko maskotka” – ma za zadanie uspokoić rodzica, który wpada w złość, poprawić nastrój wszystkim członkom rodziny; jest traktowane jak niedojrzałe i nierozumiejące nic z tego, co dzieje się wokół;

  • „niewidzialne dziecko” – to takie dziecko, które nie zwraca na siebie uwagi, jest niewymagające, siedzi w kącie i niczego nie potrzebuje.

W rodzinach wielodzietnych dzieci w zależności od kolejności urodzenia mogą przyjmować różne role, może się zdarzać też, że role te będą ulegały zmianie, bądź jedno dziecko będzie reprezentowało kilka typów.

Nie jest niczym dziwnym, że lata spędzone na wypełnianiu wciąż tej samej roli odbijają się na funkcjonowaniu człowieka w dorosłym życiu. Często okazuje się, że po osiągnięciu samodzielności wciąż powtarza się te same wzorce zachowania, zupełnie, jakby wpadło się w mocno wyżłobioną koleinę.

Amerykańska psycholożka Janet Woititz, której praca przyczyniła się do większego dostrzegania wpływu wychowania w rodzinie alkoholowej na dalsze życie, w książce „Dorosłe dzieci alkoholików” pisała, że:

  • Dorosłe dzieci alkoholików muszą domyślać się, jakie zachowanie jest normalne.

  • Dorosłe dzieci alkoholików mają trudności z przeprowadzeniem swoich zamiarów od początku do końca.

  • Dorosłe dzieci alkoholików kłamią, gdy równie łatwo byłoby powiedzieć prawdę.

  • Dorosłe dzieci alkoholików oceniają siebie bezlitośnie.

  • Dorosłym dzieciom alkoholików trudno się bawić i przeżywać radość.

  • Dorosłe dzieci alkoholików traktują siebie bardzo serio.

  • Dorosłym dzieciom alkoholików trudno nawiązywać bliskie kontakty.

  • Dorosłe dzieci alkoholików przesadnie reagują na zmiany, nad którymi nie mają kontroli.

  • Dorosłe dzieci alkoholików ustawicznie poszukują uznania i potwierdzenia.

  • Dorosłe dzieci alkoholików myślą, że różnią się od innych.

  • Dorosłe dzieci alkoholików są albo nadmiernie odpowiedzialne, albo nadmiernie nieodpowiedzialne.

  • Dorosłe dzieci alkoholików są lojalne do ostateczności, nawet w obliczu dowodów, że druga strona nie zasługuje na lojalność.

  • Dorosłe dzieci alkoholików są impulsywne. Mają tendencję poddawania się biegowi zdarzeń bez poważnego rozważenia innych alternatywnych zachowań czy możliwych konsekwencji. Ta impulsywność wiedzie do zagubienia, niechęci do siebie i utraty kontroli nad otoczeniem. Ponadto zużywają nadmierną ilość energii na „uprzątanie” tego bałaganu.

Na szczęście nie każdy, kto wychowywał się w rodzinie alkoholowej, jest skazany na trudności w relacjach z innymi i na obniżoną samoocenę. Wiele zależy od tego, jakie osoby napotka się na swojej drodze. Jeśli w rodzinie poza pijącym rodzicem jest drugi, niepijący i wspierający, jeśli jest ktoś inny, kto pokazuje dziecku, że jego wartość nie jest związana z tym, czy ojciec albo matka piją, wtedy zwiększa się szansa na to, że w przyszłości takie dziecko będzie w stanie funkcjonować w dojrzały sposób, stworzy zdrowy związek i będzie pewne swojej wartości.

W Polsce osoby, które identyfikują się ze środowiskiem DDA, mają wiele możliwości skorzystania z pomocy psychologicznej lub innych form wsparcia. Można korzystać z terapii indywidualnej lub grupowej, przy czym warto sprawdzać kompetencje – chociażby wykształcenie – specjalisty, do którego zamierzamy się udać. W naszym kraju, wzorem innych krajów, istnieje wspólnota DDA, czyli grupy wsparcia, na których osoby z podobnymi doświadczeniami z dzieciństwa starają się pomagać sobie nawzajem. Ci, którzy nie mają możliwości dostępu do specjalistów bądź wspólnot z powodu miejsca zamieszkania (mała miejscowość lub pobyt za granicą), mogą skorzystać z coraz powszechniejszej terapii online, a w miejsce grup wsparcia korzystać z moderowanych forów dla DDA.

Jacek Gientka

Psychoterapeuta

B jak banał

Przychodzi kobieta z córką do lekarza. Dziewczynka cierpi na wytrzeszcz oczu. Matka mówi, że robiła już wszystkie możliwe badania – na NFZ i prywatnie, prześwietlenia, poziom hormonów, USG itp., ale żaden specjalista nie był w stanie pomóc. Lekarz popatrzył na dziewczynkę, rozpiął ciasno zapięty pod jej szyją guzik i powiedział: „Teraz będzie lepiej”. Czasem wizyta u psychologa czy psychoterapeuty może przybrać taki właśnie obrót. Pacjenci przychodzą, spodziewając się wyszukanych technik, sięgania w przeszłość, niemal magicznych sposobów na poradzenie sobie z emocjami, a może okazać się, że wystarczy tylko zastosować kilka prostych zasad, o których na co dzień zapominamy albo do których nie starczyło nam wytrwałości. To właśnie te tytułowe banały, które w jakiś sposób uciekają nam sprzed oczu.
Czym, jeśli nie banałem, są zasady Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach (TSR):
„Jeśli coś działa, rób tego więcej.
Jeśli coś nie działa, rób coś innego.
Jeśli coś się nie zepsuło, nie naprawiaj.
Nie komplikuj. Życie jest naprawdę proste.”
Nawet ci, którzy nie pracują stricte w tym podejściu, zwykle nie zaczynają od szukania rozwiązań zbyt głęboko. Czasem wspólnie z klientem warto przyjrzeć się, czy nie zapomniał on o którejś z zasad sformułowanych przez TSR – zwłaszcza o dwóch pierwszych. Ile razy zdarzyło się po podjęciu działań, po których w naszym życiu zaczynają zachodzić zmiany, tych działań poniechać? A potem powiedzieć: przecież próbowałem i się nie udało…
Bywa, że przestajemy dostrzegać oczywistości, w których wyrośliśmy – stosujemy się do nich, stały się integralną częścią naszego postępowania. Ale przecież nie wszyscy wiedzą to samo, są tacy, którzy jeszcze z jakimiś informacjami (dla nas być może banalnymi) nie mieli okazji się zetknąć. Czasem zdarzyć się może, że to, co jest oczywiste dla jednych, dla innych może być odkryciem na miarę wynalezienia koła. Nie zapomnę rozmowy z pewnym ojcem, który zadał zupełnie szczerze pytanie: To jak inaczej wychowywać dzieci, jeśli nie biciem? Jak sprawić, żeby były posłuszne? Założenie, że każdy będzie wiedział wszystko na temat rozmawiania o uczuciach, sposobów motywowania dzieci, asertywności czy sposobów radzenia sobie ze stresem, jest z góry fałszywe i donikąd nas nie zaprowadzi. Bywa zresztą, tak na marginesie, że o pewnych oczywistościach zapominamy nawet będąc specjalistami. Dlatego czasem warto uczestniczyć nie tylko w szkoleniach, na których dowiadujemy się samych nowości – przydaje się uaktualnianie swojej wiedzy również w zagadnieniach, które z pozoru są nam dobrze znane.
Paolo Coelho jest nazywany ikoną banału literackiego. Sentencje tego pisarza królują na fejsbukowych grafikach. Przez wielu jednak jest krytykowany za płytkość przemyśleń. Ale jego wiernym czytelnikom nie chodzi o intelektualny zachwyt związany z odkryciem dotychczas nieznanych obszarów. Bywa, że jego fani ucieszą się, że wcześniej sami zauważyli to samo, co powiedział znany pisarz. Pewnie czytelnicy Coelho doceniają w jego książkach, że dzięki nim przypominają sobie o jakiejś oczywistości tak oczywistej, że aż przestali ją dostrzegać. Zupełnie, jak szafkę w przedpokoju. Zauważymy ją, kiedy ktoś nam powie, jaka jest ładna albo brzydka (albo gdy spontanicznie wymyślimy dla niej nowe imię, zmierzając o drugiej w nocy do toalety). Na co dzień szafka po prostu jest.
Inne banalne prawdy to memy na FB. Dla wielu odbiorców stały się mądrościami w pigułce. Codziennie przewijamy ich dziesiątki, jeśli nie setki. Czasem udostępnimy, czasem damy lajka – i szybko zapominamy. A gdyby tak postanowić sobie, że nad przynajmniej jednym zastanowimy się chwilę i pomyślimy, czy nie warto wprowadzić go w życie? Jedna z najpopularniejszych grafik zawiera tekst: „tęsknisz – zadzwoń, chcesz się spotkać – zaproś, chcesz być zrozumiany – wyjaśnij, chcesz zrozumieć – pytaj, kochasz – powiedz to”. Banał? Najbanalniejszy z możliwych. A jednocześnie ile razy zachowujemy się tak, jakbyśmy pisali melodramat swoim życiem i zamiast komuś coś wyjaśnić – milczymy, zamiast spotkać się z kimś, za kim tęsknimy – udajemy, że jest nam zupełnie obojętny, zamiast pytać, bo zupełnie się pogubiliśmy – udajemy, że wszystko wiemy.
To taki banalny temat: emocje. Zapominamy o tym, że kiedy jest się w związku, należy je okazywać. Relacja powszednieje, wydaje się, że wszystko już było, że każde słowo padło, że drugą osobę zna się na wylot. Taka sytuacja to zaproszenie do oddalania się. Nie mówimy, jak czujemy się w konkretnej sytuacji, nie pytamy partnera, zamiast tego karzemy go milczeniem albo chcemy, żeby się domyślił. Zdarza się, że związek tworzą osoby, które od początku nie chcą mówić o emocjach (częściej są to mężczyźni, ale nie można powiedzieć, że to wyłącznie męska specjalność). Sam wiele razy słyszałem z ust klientów: „nie jestem kobietą, nie będę mówił, jak się czuję”, albo jeszcze ostrzej „nie jestem gejem”. W rezultacie klient nie wprowadzał zmian w swojej relacji i oczekiwał, że coś się zmieni. Takie zachowanie obserwatorowi z zewnątrz przypominałoby wielokrotne próby wyjścia przez ścianę, mimo że w pokoju są otwarte drzwi.
Mam osobisty ranking banałów, które wykorzystujemy z klientami w trakcie spotkań. Wymienię dwa: „Przeszłość już była” i „Nie ma emocji dobrych i złych – emocje po prostu są”. Wiele z nieszczęść, z którymi ludzie zmagają się na co dzień, to nieszczęścia dawno minione. Ktoś nam kiedyś wyrządził przykrość, my kogoś skrzywdziliśmy, coś nam się nie udało… To przeszłość, ale rozpamiętujemy ją jak coś, co dzieje się obecnie. Podobnie zresztą bywa z lękiem przed tym, co może się wydarzyć. Jeśli nie zaakceptujemy, że życie rozgrywa się tu i teraz, możemy znaleźć się w pułapce – intensywne myślenie sprawi, że zaczniemy traktować możliwość jak przeznaczenie, zaś przeszłość jak rozgrywającą się na żywo teraźniejszość.
Drugi z wyżej wspomnianych banałów dla niektórych bywa odkryciem. Wielu z nas uważa, że odczuwając złość, popełniamy zły uczynek, za który należy się kara. Że kiedy jest nam smutno – powinniśmy wziąć tabletkę na poprawę nastroju. Że kiedy ktoś wzbudza w nas niechęć – krzywdzimy tę osobę naszym stanem emocjonalnym. Tymczasem prawda jest taka, że wszystkie te emocje są tak samo potrzebne, sygnalizują, że powinniśmy coś zrobić. A co – to już zupełnie inna kwestia. Przecież za uczuciem złości nie musi pójść wybuch agresji – możemy potraktować ją jako sygnał, że ktoś narusza nasze granice i trzeba popracować wspólnie nad relacją, aby się to nie powtarzało. Smutek to nie choroba, tylko prawdziwe, ludzkie uczucie sygnalizujące nam, że trzeba się o siebie zatroszczyć. Wydaje nam się, że dobre emocje to tylko te przyjemne – ale potrzebne są wszystkie. Doskonałą ilustracją tej zasady jest animacja nie tylko dla dzieci „W głowie się nie mieści”. Nieprzypadkowo plakat z tego filmu wisi w jednym z gabinetów w mojej poradni.
Gdzie jeszcze oczywiste prawdy pomagają w osiągnięciu równowagi? Osoby zaangażowane w ruch Anonimowych Alkoholików znają i stosują zasadę HALT. To akronim utworzony z pierwszych liter kilku (banalnych!) zasad, pozwalających uniknąć nawrotu w uzależnieniu: hungry (głodny), angry (rozzłoszczony), lonely (samotny), tired (zmęczony). Bycie uważnym na takie stany emocjonalne bądź fizjologiczne i zapobieganie im jest pomocne w zachowaniu trzeźwości. Ale zasadę HALT możemy stosować na co dzień, nie tylko zmagając się z uzależnieniami, ale po prostu pragnąc dobrze i stabilnie funkcjonować w relacjach ze sobą i z innymi a nawet unikać popełniania błędów w rozmaitych aktywnościach.
Zdarza się, że u psychoterapeuty pojawia się ktoś, kto cierpi na różne zaburzenia, przeszedł przez wiele gabinetów lekarskich i terapeutycznych, a w rezultacie okazuje się, że jednymi z najważniejszych powodów jego stanu są: bardzo nieregularny tryb życia, mało snu, niezdrowa dieta, brak aktywności. Roger Baker w książce „Strach i paniczny lęk” opowiadał o kliencie, który obawiał się, że umrze na zawał serca. Dzięki zaleceniu od terapeuty klient ten odkrył, że bóle w klatce piersiowej i kołatanie serca pojawiają się po ciężkostrawnych posiłkach albo 20 minut po wypiciu kawy. To, co wygląda na tajemnicze zaburzenie nastroju, może być konsekwencją zakłóceń w funkcjonowaniu organizmu (np. tarczycy).
Coraz większą popularnością cieszy się mindfulness – czyli podejście do życia polegające na uważnym przeżywaniu każdej chwili, nazywane też zachodnią medytacją (bo to tak naprawdę zaadaptowana do świata zachodniego buddyjska filozofia życia i wywodzące się z niej techniki). W wielu nurtach psychoterapeutycznych znajdziemy podobne założenia, sprowadzające się w gruncie rzeczy do stwierdzenia, że najważniejsze jest tu i teraz, że tylko na to mamy największy wpływ, że świadome przeżywanie obecnej chwili jest najlepszą drogą do znalezienia życiowej harmonii. Brzmi jak wspomniany wcześniej banał: „przeszłość już była”?
Należy jednak nadmienić, że są banały, które niezbyt sprawdzają się w psychoterapii czy nawet wspieraniu przyjaciół znajdujących się w kryzysie. Większość z nas nie chciałaby usłyszeć „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” po stracie bliskiej osoby. Słynne „weź się w garść” może być pomocne, jeśli ktoś dojrzał do tego, żeby powiedzieć je samemu sobie (bo np. poczuje się zmęczony zbyt długim rozpamiętywaniem przeszłości i uzna, że już nadszedł czas działania). Te same słowa z ust czy to terapeuty, czy przyjaciela, w najlepszym wypadku odbiorca mógłby zbyć wzruszeniem ramion, w gorszym – skutkowałyby dalszym obniżeniem nastroju i większym żalem a nawet poczuciem winy. „Czas leczy rany” – to najprawdziwsza prawda, ale pomoże tylko wtedy, gdy będziemy gotowi w to uwierzyć.
Jest wiele banałów – powiedzeń, które chętnie powtarzamy: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”, „Kto nie pracuje, ten nie je”, „Spiesz się powoli”, „Nie wszystko złoto, co się świeci”, „Nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi”… Każde z nich niesie za sobą treści ważne, a jednak zwykle nie poświęcamy im dostatecznej uwagi. Oczywiście nie zamierzam nikogo przekonywać, że nie ma sensu odkrywanie nowych prawd i że wystarczy, jeśli będziemy korzystać tylko z oklepanych mądrości. Warto jednak pamiętać o banałach. Jeśli o nich zapominamy, to tak, jakbyśmy szli wciąż zadzierając głowę do góry i patrząc w odległe gwiazdy. Są zachwycające, owszem, ale patrząc w niebo, nie mamy szansy zauważyć, że rozdeptujemy dywan może niepozornych, ale kolorowych kwiatów.

Tekst pochodzi z bloga: Szukamterapeuty.pl

Jacek Gientka

Psychoterapeuta

„A właśnie, że będę żyć długo i szczęśliwie!”

Ilu z nas wstaje w poniedziałek rano do pracy z radością, z chęcią, z uśmiechem na twarzy? Ilu z nas potrafi cieszyć się każdym dniem? Każdą chwilą? Zapachem letniego poranka? Wonią kwitnącej lipy? Otuliną jesieni? Pierwszym śniegiem? Upływem kolejnego kalendarza? Własnymi urodzinami?
Obserwuję ludzi jadąc rano autobusem – cisza. W większości dzierżone w ręku telefony (nie powiem – są i książki), ale to, co mówi do mnie tłum to: „znowu to samo, kolejny dzień, oby jakoś przeżyć”. Przeszywa mnie przerażenie. Dlaczego nie widzę żadnego uśmiechu, miłego gestu? Widzę, czuję szczelne zamknięcie na innych, na siebie.
Dlaczego tak pozwalamy sobie żyć? Dlaczego nie wyciągamy z każdej sekundy naszego życia tego, co najpiękniejsze? Tego, co może dać nam szczęście! Energię, by skakać dalej przez życie! By zachłysnąć się tym, co kochamy tu i teraz i iść z podniesioną głową! Wyłuskać z szarej codzienności coś własnego, coś pięknego – tylko mojego. I otworzyć ramiona, pochwycić i trzymać mocno tylko dla siebie. Dlaczego tak łatwo przychodzi nam krytyka innych, krytyka pogody, krytyka życia, polityki, w końcu siebie? A zrzędzenie?
Mówi się, że narzekanie jest narodowym sportem Polaków. I tak jest! Tylko po co? Co nam to daje? Smutek, negatywne bodźce dla mózgu, a w rezultacie wzrastającą liczbę depresji (to już 350 mln ludzi na świecie).
Budząc się każdego dnia mam w głowie myśl: jak najpiękniej wykorzystać to, co jest mi dane.
Choć, tak jak z pewnością każdy, doświadczam życia w różnym wymiarze – w tym w różowych okularach, jak i tym w ciernistych krzewach, to wiem, że każde doświadczenie zbudowało cegła, po cegle mnie – to kim jestem, jaka jestem.
Terapia skoncentrowana na rozwiązaniach, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia, wydobywa zasoby – czyli wszystko to, co jest pozytywne w nas, wokół nas, to co często jest zakopane, czego nie widzimy, zapomnieliśmy. Dzięki spojrzeniu na samych siebie z siłą, dzięki odkryciu tego, jak bardzo jesteśmy wielcy, jak wiele dzięki tej sile możemy – dążymy do celu – celu, który dla każdego z nas jest inny!

Justyna Kuczmierczyk

psychoterapeuta

W życiu jak w górach

Wielki polski taternik Wiesław Stanisławski napisał kiedyś: „Taka droga to jest radość dla serca taternika, a on sam patrzy na swe podrapane, przeziębnięte ręce, czy mu skrzydła nie wyrosły w czasie tej wędrówki w górę.”
Byłam z mężem w Karkonoszach. Celowo pojechaliśmy na kilka dni w góry, bo można odpocząć. Jesteśmy osobami, które lubią się zmęczyć – ale nie za bardzo – i Karkonosze polecamy. Można napełnić się górami i wrócić wyciszonym. Tak nam się przynajmniej wydawało do czasu, kiedy wybraliśmy się na Śnieżkę. Tłumy ludzi idących trudniejszym podejściem, mnóstwo wybierających dłuższą, ale mniej męczącą, drogę i następne tłumy wjeżdżających kolejką od strony czeskiej. W górach normalka, można rzec. Tylko pogoda od rana zapowiadała się zmienna. I właściwie nigdy nie wiadomo w która stronę zawieje wiatr, i kiedy zacznie padać, i kiedy słońce wreszcie stwierdzi, że się przestaje obrażać, wychynie zza chmur i zacznie przypiekać. Kiedy podchodziliśmy na Śnieżkę, zaczęło popadywać. Ot niewielkie pokropienie. Doszliśmy na szczyt, zaczęło mocniej. Ludzie na górze pocieszali się nawzajem, że na pewno zaraz przestanie. Nie chciało. Przyleciała skądś mgła. Od prawie roku nie funkcjonuje schronisko – kawiarnia, tylko budka kawiarniana bez żadnych stolików. Usiedliśmy na kamiennej posadzce wewnątrz budynku. Oddałam się swojemu najbardziej ulubionemu zajęciu: obserwowałam napływających ludzi. Mniej lub bardziej mokrzy, niektórzy źli, bo im deszcz plany pokrzyżował. Nie będę powtarzała truizmów typu – „idąc w góry należy mieć odpowiednie obuwie”. Albo „idąc w góry powinno się mieć odpowiedni ubiór, dostosowany do zmiennych warunków pogodowych”. Część, niestety głównie ta z dziećmi, miała trampki, lekkie bluzeczki, jakiś płaszczyk przeciwdeszczowy i właściwie zero dostosowania do wycieczki w góry. My, siedząc na suchej, choć zimnej posadzce, zajadając kanapki z kawą, rozkoszowaliśmy się chwilą, śmiejąc się, że przyjdzie nam nocować na szczycie. Rodzice małych dzieci, wkurzeni na brak miejsca i pogodę, przerzucali się winą za niezabraną kurtkę czy nieodpowiednie buty. Dzieci zaczynały płakać, bo co tu robić wobec nerwowości rodzicieli. Niektórzy piechurzy cierpliwie czekali, inni starali się zachować względny spokój, jeszcze inni zgrzytali zębami pomstując na czym świat stoi. Oberwało się nawet panu pobierającemu opłatę za skorzystanie z toalety.
W czasie tego długiego oczekiwania na poprawę aury zastanowiło mnie jedno. Ile w nas próby kontrolowania życia i sytuacji, która jest wokół? Sama to robię, przyznaję ze smutkiem. Staram się pamiętać o wszystkim, o czym muszę i przypominam, zanudzając, domowników oraz przyjaciół, by pamiętali i wykonali zadania określone na dany dzień. Tylko czy naprawdę da się kontrolować życie?! Czy mamy wpływ na pogodę? Olśniło mnie po raz nie wiem który, że dopóki odhaczamy kolejne punkty na planie dnia, zamiast patrzeć na życie i tego typu zjawiska jak na coś ciekawego, co nadaje nieco kolorów naszej rzeczywistości – nigdy nad tym nie zapanujemy (nie zyskamy przewagi). Zawsze będzie to frustrujące. Paradoksalnie im szybciej zdamy sobie sprawę, że nie mamy praktycznie żadnego wpływu na funkcjonowanie świata, tym więcej daje nam to kontroli, ale nie nad światem – tylko nad emocjami. Wpływ mamy na to, co odczuwamy, jak intensywnie i co z tymi emocjami robimy. Wtedy z całą mocą dotarło do mnie, że warto brać życie takim jakie jest i traktować je jako przygodę oraz pewien proces. Każdą nowość traktujmy z pewnym zaciekawieniem, a nie będzie już miejsca na strach czy niekontrolowaną złość (każdą złość da się kontrolować, o ile się potrafi – to tak na marginesie). I przede wszystkim podchodźmy do życia z humorem, jak nam podpowiada coach Barbara Popławska. Kiedyś usłyszałam, że: „Życie nie jest terminarzem, w którym da się wszystko ustalić i tak już będzie”. Weźmy te słowa do serca.

Zastanowiło mnie także: jak bardzo rodzice przerzucają swoje frustracje na dzieci – choć to wiadomo nie od dziś. Ale to myśl na inny felieton.

Magdalena Szwalgin

Psycholog, psychoterapeuta

Ucieczka od prawdy

„Piję i mam dobre wyniki badań”, „dziadek pił i dożył sędziwego wieku”, „lekarze zalecają”, „każdy facet pije”, „każdy dobry fachowiec musi pić”, „kto nie pije, ten kapuje” – to tylko kilka z wielu zdań, które można usłyszeć od człowieka, któremu zwrócono uwagę, że być może powinien ograniczyć ilość procentów w swoim menu. Czasem to tylko mniej lub bardziej zręczne grepsy, czasem kryje się za nimi chęć uniknięcia konfrontacji z własnym problemem alkoholowym.

Ponieważ rozsądek w naszej cywilizacji zdaje się mieć większą wartość niż fantazjowanie, zwykle uważamy się za racjonalnych. Nawet czytając horoskopy, zastrzegamy, że robimy to dla zabawy. Uważamy, że tylko dzieci wierzą w bajki i magię. A jednak myślenie magiczno-życzeniowe, oparte na zniekształcaniu rzeczywistości jest typowe dla wszystkich. Nie spędza nam na przykład zwykle snu z powiek wizja nieszczęścia albo śmiertelnej choroby kogoś bliskiego. W pewnym sensie przez sporą część życia uważamy się niemal za niezniszczalnych i trwamy w przekonaniu, że to inni ciężko chorują i umierają. Dzięki takiemu myśleniu nie zamartwiamy się bez powodu i normalnie funkcjonujemy. Innymi słowy – pozwala nam to z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Każdy człowiek źle się czuje, gdy konfrontuje się ze świadomością, że zrobił coś nieodpowiedzialnego, niemądrego. Dyskomfort taki nazywa się dysonansem poznawczym. Odczuwamy go w wielu sytuacjach, chociaż tak naprawdę na co dzień nie zdajemy sobie z niego sprawy. Pojawia się np., gdy decydujemy się na kupno samochodu i wybieramy konkretny model, odrzucając inne opcje. Często w takiej sytuacji przestajemy analizować zalety odrzuconego samochodu, skupiając się na dobrych stronach auta, które kupiliśmy. Dzięki temu radzimy sobie z potencjalnie złym samopoczuciem, jakie mogłoby się pojawić po odkryciu, że postąpiliśmy niezbyt mądrze kupując wóz, na który nas nie stać.
O ile nienadużywane mechanizmy obronne u większości ludzi służą zachowaniu dobrego samopoczucia a może i dobrego zdrowia psychicznego, o tyle osoby uzależnione wykorzystują je w celu usprawiedliwienia swojego nałogu. Dzięki temu mogą dalej w nim tkwić i unikać przykrych konsekwencji przyznania, że działają na szkodę swoją i swoich najbliższych. Uzależnieni oczywiście przeważnie nie zdają sobie sprawy z mechanizmów, które stosują. Mało tego: zdecydowanie zaprzeczają, jakoby było to samooszukiwanie siebie, podając wiele, w ich przekonaniu racjonalnych, argumentów. Bywa, że przez dłuższy czas udaje im się okłamywać nie tylko siebie, ale też członków rodziny, którzy przyjmują takie tłumaczenia za dobrą monetę.
Sposób, w jaki uzależnieni bronią się przed przyznaniem się do nałogu, nazywa się mechanizmem iluzji i zaprzeczania. To jeden z trzech mechanizmów pojawiających się przy uzależnieniu i utrudniających wyjście z niego. Pozostałe to: nałogowe regulowania emocji i mechanizm rozpraszania i rozdwajania Ja.
Osoba uzależniona często zaprzecza, że straciła kontrolę nad alkoholem. Może to robić wprost, nie przyznając się, że pije. Czasem, przyciśnięta do muru, stwierdzi, że wypiła „kieliszeczek, góra dwa”. Powszechne jest przekonywanie: „nie piję alkoholu, tylko piwo”. Może też udowadniać, że nie pije wcale więcej niż inni. W kontakcie ze specjalistą pyta: „a pan to nie pije?”. Wszystko jedno, jaka padłaby odpowiedź, osoba uzależniona jest w stanie przerobić ją tak, żeby wyjść z niej – w swoim odczuciu – zwycięsko. Jeśli terapeuta przyznałby, że nie jest abstynentem, to znaczy, że picie jest normą, więc nie ma się o co czepiać, jeśli nie pije – to się nie zna na życiu i nie warto brać pod uwagę jego słów. Dzięki takiemu zabiegowi poprzez zmianę tematu alkoholik próbuje też odwrócić uwagę od swojego problemu, co jest innym, typowym zabiegiem związanym z mechanizmem iluzji i zaprzeczania.
Uzależnieni często przekonują, że piją „przez kogoś”. Powody są różne: kłopoty z dziećmi, żona nie rozumie, mąż przestał się interesować. Kiedyś pili, bo komuna, teraz piją, bo kapitalizm. Na forum internetowym pojawiło się pytanie-uzasadnienie: „jak nie pić za tych rządów?”. Obarczając innych odpowiedzialnością, jednocześnie zdejmują ją z siebie i znajdują uzasadnienie dla dalszego picia. Pijący zdają się w ten sposób odrzucać możliwość, że każdy dorosły człowiek odpowiada za swoje czyny i powinien ponosić ich konsekwencje.
Nierealistyczna wizja świata alkoholika przejawia się też w jego przekonaniu na temat możliwości zaprzestania picia. Unika udania się na terapię twierdząc, że sam sobie z tym poradzi, po prostu musi tylko nie pić. Podjęcie terapii byłoby równoznaczne z przyznaniem, że jest słaby i uzależniony.
Częstym zabiegiem stosowanym przez osoby z problemem alkoholowym jest racjonalizowanie. Nie piją dlatego, że muszą – piją, bo jak tu odmówić koledze, który ma imieniny, bo boli głowa albo ząb, bo alkohol jest dobry na serce albo działa rozluźniająco, dzięki czemu przestaje boleć kręgosłup. Jednym z częściej powtarzanych i wykorzystywanych jako wymówka argumentów jest przywoływanie słynnych alkoholików – aktorów, pisarzy, polityków. Tymczasem stali się oni sławni nie z powodu nadużywania alkoholu, a raczej ich problem alkoholowy był konsekwencją sławy oraz nadmiernej wrażliwości emocjonalnej połączonej z brakiem umiejętności konstruktywnego radzenia sobie z trudnościami życiowymi.
Czasem można odnieść wrażenie, że alkoholik wie wszystko na temat nałogu. Zna mechanizmy, wie, co trzeba, a czego nie wolno robić, kiedy ma się problem alkoholowy. A mimo to zupełnie nie stosuje posiadanej wiedzy do swojego życia. Intelektualizowanie na temat abstrakcyjnych mechanizmów pomaga mu zachować dystans do swojego problemu. Konfrontowany z konsekwencjami swoich czynów popełnionych pod wpływem alkoholu bagatelizuje je, zwracając uwagę np. na atmosferę, jaka była podczas imprezy. Zniekształca swoje wspomnienia koloryzując je. Stąd biorą się wszystkie „kombatanckie” opowieści o niesamowitych popijawach z rekordowymi ilościami alkoholu i super zabawą do białego rana, niezawierające jednak prawdy o rodzinie, która przez takie balangi do końca miesiąca pozostaje bez środków do życia.
W internecie opublikowano wiele tekstów dotyczących konsekwencji picia alkoholu. Pod wieloma z nich znajdują się komentarze czytelników, mogące świadczyć o tym, że próbują oni poradzić sobie z dysonansem wywołanym przez treść artykułu. Prawdopodobnie pod tym tekstem będzie podobnie. Ale oczywiście nie każdy, kto twierdzi, że „pije, bo lubi”, „lekarz mu przepisał” czy „pijąc zwiększa dochód państwa z akcyzy” to alkoholik. Jednak zdania takie są gotowymi usprawiedliwieniami dla tych, którzy są uzależnieni, pozwalając w prosty – i szkodliwy zarazem – sposób poradzić sobie ze świadomością szkód, jakie nałóg wywołuje w ich życiu. Często dopiero pomoc fachowców albo grup samopomocowych pozwala odkryć, jaka prawda ukrywa się za takimi wymówkami.

Tekst ukazał się w 2013 r. na wp.pl

Jacek Gientka

Psychoterapeuta