Ucieczka od prawdy

„Piję i mam dobre wyniki badań”, „dziadek pił i dożył sędziwego wieku”, „lekarze zalecają”, „każdy facet pije”, „każdy dobry fachowiec musi pić”, „kto nie pije, ten kapuje” – to tylko kilka z wielu zdań, które można usłyszeć od człowieka, któremu zwrócono uwagę, że być może powinien ograniczyć ilość procentów w swoim menu. Czasem to tylko mniej lub bardziej zręczne grepsy, czasem kryje się za nimi chęć uniknięcia konfrontacji z własnym problemem alkoholowym.

Ponieważ rozsądek w naszej cywilizacji zdaje się mieć większą wartość niż fantazjowanie, zwykle uważamy się za racjonalnych. Nawet czytając horoskopy, zastrzegamy, że robimy to dla zabawy. Uważamy, że tylko dzieci wierzą w bajki i magię. A jednak myślenie magiczno-życzeniowe, oparte na zniekształcaniu rzeczywistości jest typowe dla wszystkich. Nie spędza nam na przykład zwykle snu z powiek wizja nieszczęścia albo śmiertelnej choroby kogoś bliskiego. W pewnym sensie przez sporą część życia uważamy się niemal za niezniszczalnych i trwamy w przekonaniu, że to inni ciężko chorują i umierają. Dzięki takiemu myśleniu nie zamartwiamy się bez powodu i normalnie funkcjonujemy. Innymi słowy – pozwala nam to z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Każdy człowiek źle się czuje, gdy konfrontuje się ze świadomością, że zrobił coś nieodpowiedzialnego, niemądrego. Dyskomfort taki nazywa się dysonansem poznawczym. Odczuwamy go w wielu sytuacjach, chociaż tak naprawdę na co dzień nie zdajemy sobie z niego sprawy. Pojawia się np., gdy decydujemy się na kupno samochodu i wybieramy konkretny model, odrzucając inne opcje. Często w takiej sytuacji przestajemy analizować zalety odrzuconego samochodu, skupiając się na dobrych stronach auta, które kupiliśmy. Dzięki temu radzimy sobie z potencjalnie złym samopoczuciem, jakie mogłoby się pojawić po odkryciu, że postąpiliśmy niezbyt mądrze kupując wóz, na który nas nie stać.
O ile nienadużywane mechanizmy obronne u większości ludzi służą zachowaniu dobrego samopoczucia a może i dobrego zdrowia psychicznego, o tyle osoby uzależnione wykorzystują je w celu usprawiedliwienia swojego nałogu. Dzięki temu mogą dalej w nim tkwić i unikać przykrych konsekwencji przyznania, że działają na szkodę swoją i swoich najbliższych. Uzależnieni oczywiście przeważnie nie zdają sobie sprawy z mechanizmów, które stosują. Mało tego: zdecydowanie zaprzeczają, jakoby było to samooszukiwanie siebie, podając wiele, w ich przekonaniu racjonalnych, argumentów. Bywa, że przez dłuższy czas udaje im się okłamywać nie tylko siebie, ale też członków rodziny, którzy przyjmują takie tłumaczenia za dobrą monetę.
Sposób, w jaki uzależnieni bronią się przed przyznaniem się do nałogu, nazywa się mechanizmem iluzji i zaprzeczania. To jeden z trzech mechanizmów pojawiających się przy uzależnieniu i utrudniających wyjście z niego. Pozostałe to: nałogowe regulowania emocji i mechanizm rozpraszania i rozdwajania Ja.
Osoba uzależniona często zaprzecza, że straciła kontrolę nad alkoholem. Może to robić wprost, nie przyznając się, że pije. Czasem, przyciśnięta do muru, stwierdzi, że wypiła „kieliszeczek, góra dwa”. Powszechne jest przekonywanie: „nie piję alkoholu, tylko piwo”. Może też udowadniać, że nie pije wcale więcej niż inni. W kontakcie ze specjalistą pyta: „a pan to nie pije?”. Wszystko jedno, jaka padłaby odpowiedź, osoba uzależniona jest w stanie przerobić ją tak, żeby wyjść z niej – w swoim odczuciu – zwycięsko. Jeśli terapeuta przyznałby, że nie jest abstynentem, to znaczy, że picie jest normą, więc nie ma się o co czepiać, jeśli nie pije – to się nie zna na życiu i nie warto brać pod uwagę jego słów. Dzięki takiemu zabiegowi poprzez zmianę tematu alkoholik próbuje też odwrócić uwagę od swojego problemu, co jest innym, typowym zabiegiem związanym z mechanizmem iluzji i zaprzeczania.
Uzależnieni często przekonują, że piją „przez kogoś”. Powody są różne: kłopoty z dziećmi, żona nie rozumie, mąż przestał się interesować. Kiedyś pili, bo komuna, teraz piją, bo kapitalizm. Na forum internetowym pojawiło się pytanie-uzasadnienie: „jak nie pić za tych rządów?”. Obarczając innych odpowiedzialnością, jednocześnie zdejmują ją z siebie i znajdują uzasadnienie dla dalszego picia. Pijący zdają się w ten sposób odrzucać możliwość, że każdy dorosły człowiek odpowiada za swoje czyny i powinien ponosić ich konsekwencje.
Nierealistyczna wizja świata alkoholika przejawia się też w jego przekonaniu na temat możliwości zaprzestania picia. Unika udania się na terapię twierdząc, że sam sobie z tym poradzi, po prostu musi tylko nie pić. Podjęcie terapii byłoby równoznaczne z przyznaniem, że jest słaby i uzależniony.
Częstym zabiegiem stosowanym przez osoby z problemem alkoholowym jest racjonalizowanie. Nie piją dlatego, że muszą – piją, bo jak tu odmówić koledze, który ma imieniny, bo boli głowa albo ząb, bo alkohol jest dobry na serce albo działa rozluźniająco, dzięki czemu przestaje boleć kręgosłup. Jednym z częściej powtarzanych i wykorzystywanych jako wymówka argumentów jest przywoływanie słynnych alkoholików – aktorów, pisarzy, polityków. Tymczasem stali się oni sławni nie z powodu nadużywania alkoholu, a raczej ich problem alkoholowy był konsekwencją sławy oraz nadmiernej wrażliwości emocjonalnej połączonej z brakiem umiejętności konstruktywnego radzenia sobie z trudnościami życiowymi.
Czasem można odnieść wrażenie, że alkoholik wie wszystko na temat nałogu. Zna mechanizmy, wie, co trzeba, a czego nie wolno robić, kiedy ma się problem alkoholowy. A mimo to zupełnie nie stosuje posiadanej wiedzy do swojego życia. Intelektualizowanie na temat abstrakcyjnych mechanizmów pomaga mu zachować dystans do swojego problemu. Konfrontowany z konsekwencjami swoich czynów popełnionych pod wpływem alkoholu bagatelizuje je, zwracając uwagę np. na atmosferę, jaka była podczas imprezy. Zniekształca swoje wspomnienia koloryzując je. Stąd biorą się wszystkie „kombatanckie” opowieści o niesamowitych popijawach z rekordowymi ilościami alkoholu i super zabawą do białego rana, niezawierające jednak prawdy o rodzinie, która przez takie balangi do końca miesiąca pozostaje bez środków do życia.
W internecie opublikowano wiele tekstów dotyczących konsekwencji picia alkoholu. Pod wieloma z nich znajdują się komentarze czytelników, mogące świadczyć o tym, że próbują oni poradzić sobie z dysonansem wywołanym przez treść artykułu. Prawdopodobnie pod tym tekstem będzie podobnie. Ale oczywiście nie każdy, kto twierdzi, że „pije, bo lubi”, „lekarz mu przepisał” czy „pijąc zwiększa dochód państwa z akcyzy” to alkoholik. Jednak zdania takie są gotowymi usprawiedliwieniami dla tych, którzy są uzależnieni, pozwalając w prosty – i szkodliwy zarazem – sposób poradzić sobie ze świadomością szkód, jakie nałóg wywołuje w ich życiu. Często dopiero pomoc fachowców albo grup samopomocowych pozwala odkryć, jaka prawda ukrywa się za takimi wymówkami.

Tekst ukazał się w 2013 r. na wp.pl

Jacek Gientka

Psychoterapeuta

O tęsknocie

Dziś dwa spojrzenia na ten sam temat: damskie i męskie. Dwugłos czasem jednobrzmiący. Jeden tekst autorstwa Barbary Popławskiej, coacha, drugi – Jacka Gientki, psychoterapeuty.

tesknota

Źródło: Barbara Popławska, Marketing Miłości w 44 wariacjach, wyd. Cartaliapress

Barbara Popławska

Coach

TĘSKNIĆ

Tęsknić. Do świtu rozmyślać w pustym łóżku, że tak niewiele brakowało, żeby obok leżała ona, żeby w pokoju obok przy komputerze siedział on. Marzyć o czymś, co było, o czymś, co mogło być, ale jakoś się nie złożyło. Na każdym kroku wspominać: tu byliśmy na pierwszym spacerze, tu pocałował mnie pierwszy raz, tu nauczyciel od fizyki widział, jak szliśmy za ręce, tego dnia do mnie podszedł i zapytał, jak mam na imię, w te wakacje byliśmy wspólnie na wczasach, taką sukienkę miała, gdy widziałem ją po raz ostatni… Tęsknić. Żałować, że się nie udało, że się skończyło, że minęło. Pielęgnować porażkę.

Tęsknić. Wspominać to, co było. Wyświetlać obrazy przeszłości na ekranie dnia dzisiejszego. Porównywać, gdzie byliśmy wczoraj, gdzie jesteśmy dzisiaj. Przypominać sobie bezpieczne miejsca, ciepłe uczucia, piękne obrazy. Czerpać energię z przeszłości – bo skoro kiedyś się udało, uda się jeszcze nie raz. Minione przeżycia traktować jak źródło doświadczeń, na których da się zbudować spójne kontinuum: wczoraj-dziś-jutro. Tych, którzy odeszli na zawsze, wspominać ciepło, realizując ich nienapisany testament miłości, wsparcia, sympatii, dobroci, czując wdzięczność za to, co pozostawili. Pamiętać, że celem nie może być to, co było, tylko to, co jest albo będzie.

Tęsknota. Zamknięcie się w kokonie fałszywych, wyidealizowanych wspomnień, ucieczka przed teraźniejszością, przed koniecznością wprowadzenia zmian w swoim życiu. Zamrożenie.

Tęsknota. Nostalgia, chwilowy smutek. Przerwa w beztrosce, potrzebna jak obłok na bezchmurnym niebie. Refleksja.

Jak wolisz tęsknić?

Jacek Gientka,

Psychoterapeuta

Spokojnych Świąt!

Tym, co stracili, żeby nie zapomnieli, że istnieje jutro,

Tym, co boją się, że stracą, żeby zachowali nadzieję.

Tym, co z dala od domu, żeby czasem zatęsknili,

Dawne urazy zamieniając w mądre doświadczenia.

Tym, co kochają, żeby wciąż kochali,

A jeśli bez wzajemności, niech ich to nie niszczy.

Szukającym pracy – cierpliwej rozwagi,

Zaś przepracowanym – spokojnych wieczorów.

Wesołych Świąt

O miłym facecie

(Na podstawie „No More Mr. Nice Guy” Roberta Glovera)

Znajdziecie zapewne takich mężczyzn w swoim otoczeniu: są grzeczni, uczynni, spokojni, troskliwi. Spodobaliby się przyszłej teściowej – to mężowie idealni. Ale z jakiegoś powodu ich życie nie jest tak doskonałe, jak byście się spodziewali. O syndromie Miłego Faceta, na podstawie własnej praktyki terapeutycznej, pisze amerykański psychoterapeuta, Robert Glover, w książce „No More Mr. Nice Guy”. Co widać u takich mężczyzn na pierwszy rzut oka?

Mili Faceci dużo dają z siebie innym. Mówią, że sprawia im to radość, uważają też, że dzięki takiemu zachowaniu będą bardziej lubiani i doceniani. Bardzo zależy im na byciu akceptowanym przez otoczenie. Szczególnie wyraźnie można to dostrzec w relacjach Miłych Facetów z kobietami. Troszczą się o innych, pomagają nawet wtedy, gdy nikt ich o to nie prosi. Wystarczy, że widzą w swoim otoczeniu kogoś, kto ma problem, jest smutny, zły, nieszczęśliwy – i już działają. Znowu – zwłaszcza, jeśli tym kimś jest kobieta.

Nie lubią konfliktów, unikają ich jak ognia. Dlatego nie mówią przykrych rzeczy ludziom ze swojego otoczenia, są bardzo ulegli, nawet za cenę rezygnacji z własnego stanowiska. Ukrywają też przed innymi swoje wady. Obawiają się, że jeśli ktoś zobaczy te niedociągnięcia w ich nieskazitelnym wizerunku, będzie się śmiać albo co gorsza odejdzie. Marzeniem Miłych Facetów jest znalezienie sposobu na szczęśliwe i bezproblemowe życie. Jeśli tylko by go odkryli, udałoby się uniknąć wszystkich przykrych rzeczy, które przytrafiają się w relacjach z ludźmi – oceny, odrzucenia, bycia nielubianym.

Inną cechą charakteryzującą Miłych Facetów jest ukrywanie własnych uczuć. Lepiej czują się wtedy, kiedy analizują, niż kiedy czują. Zwykle uczucia będą uważać za stratę czasu i energii. Kiedyś prawdopodobnie podjęli decyzję, że będą zupełnie różni od swoich ojców (którzy często byli nieobecni, wycofani, mieli problem z alkoholem) i za wszelką cenę starają się ten cel zrealizować. Mają mało męskich przyjaciół, zależy im raczej na akceptacji ze strony kobiet i to z nimi spędzają najwięcej czasu. Za wszelką cenę chcą przekonać je, że nie są źli, samolubni, że „nie są jak inni mężczyźni”. Potrzeby innych stawiają na pierwszym miejscu uważając, że złym egoizmem jest dbanie o realizację własnych pragnień. W centrum świata Miłego Faceta bardzo często znajduje się partnerka, więc robi wszystko, żeby ją uszczęśliwić.

A oto, co kryje się za tą dość sympatyczną, choć trochę nieszczęśliwą, fasadą Miłego Faceta. Według Roberta Glovera tytułowy Mr. Nice Guy prezentując się innym w masce, którą chcą widzieć, a nie pokazując swojej prawdziwej twarzy, jest po prostu nieuczciwy. Ukrywa swoje błędy, chowa swoje prawdziwe uczucia, mówi tylko to, co inni chcą usłyszeć. Jest skryty, bo dzięki temu udaje mu się ukryć wszystko to, co może sprawić, że inni będą niezadowoleni. W większym stopniu niż inni jest wyćwiczony łączeniu ze sobą sprzecznych informacji na własny temat. Racjonalizując potrafi np. powiedzieć, że nie zdradził żony, bo przecież nie doszło do pełnego stosunku.

Ponieważ Mili Faceci nie potrafią w jasny i bezpośredni sposób poprosić o coś, na czym im zależy, więc uciekają się do manipulowania innymi. Z racji tego, że chcą, żeby świat wokół był idealny, kontrolują wszystko i wszystkich, żeby ten swój ideał osiągnąć. Niby dają od siebie dużo, ale liczą, że dostaną coś w zamian. Może to być chociażby zmiana czyjegoś nastawienia względem nich. Jeśli nie dostają, czują się sfrustrowani, chociaż często nie potrafią się do tego przyznać. Wyglądają na spokojnych, a jednak zachowują się bierno-agresywnie: zamiast otwartej wrogości potrafią spóźniać się na spotkania, zapominać o czymś, powtarzać te same, irytujące drugą osobę zachowania, za każdym razem obiecując poprawę.

Tak, w Miłym Facecie jest mnóstwo gniewu. Choć twierdzi, że nigdy się nie złości, w środku aż kipi od niewyrażonych nieprzyjemnych emocji. I, jak to z tak tłumioną złością bywa, czasem wybucha ona w najmniej oczekiwanym momencie w zupełnie niekontrolowany sposób. Ponieważ Miły Facet tłumi emocje, może wpaść w nałogi, za pomocą których szybko, jednak jedynie na krótką metę, rozładowuje swoje napięcia. Według obserwacji autora jednym z najczęstszych sposobów radzenia sobie przez Miłych Facetów z emocjami są seksualne kompulsje. Ogólnie rzecz biorąc mają problemy ze swoją seksualnością i choć podkreślają znaczenie tej sfery życia, są z niej niezadowoleni.

Mili Faceci mają trudność w stawianiu granic. Ponieważ mają trudność z odmawianiem, czują się ofiarami i potrafią obarczyć drugą osobę winą za pojawiające się w związku z tym problemy. Z jednej strony chcą być lubiani, a nawet kochani, a z drugiej – izolują się i ukrywają do tego stopnia, że nie tylko nie pozwalają się do siebie zbliżyć, ale wręcz odpychają od siebie. Często pomagają innym – wygląda to tak, jakby przyciągali ludzi, którym mogą pomóc. W rezultacie zamiast żyć swoim życiem, zajmują się rozwiązywaniem problemów innych. Jak już było wcześniej wspomniane, ci inni wcale nie muszą prosić o pomoc. Bliskie relacje są dla nich najważniejsze, jednak dostarczają też wielu frustracji. Ponieważ boją się konfliktu, unikają takich rozwiązań, które są konieczne, najskuteczniejsze, ale mogłyby wiązać się z konfrontacją i narażeniem na niezadowolenie drugiej osoby. Zdarza się, że relacje z innymi traktują jak projekty, w realizację których angażują całą swoją energię. Chcą wyprowadzić drugą osobę na prostą. Doświadczają frustracji, kiedy ta osoba nie rozwija się „tak, jak powinna”.

Najczęściej są inteligentni, utalentowani, odnoszą względne sukcesy. Robert Glover pisze jednak, że z powodu schematów, w których tkwią, zwykle nie realizują w pełni swojego potencjału.

Co proponuje autor jako sposób na poradzenie sobie z własnym syndromem Miłego Faceta? Pracę na rzecz bycia w pełni zintegrowanym mężczyzną. Takim, który łączy w sobie asertywność, pasję, odwagę, jasną i ciemną stronę, przyzwala sobie na popełnianie błędów. Glover pisze, że zintegrowany mężczyzna:

  • lubi siebie takim, jakim jest,
  • bierze odpowiedzialność za spełnianie swoich potrzeb,
  • jest mu dobrze z jego męskością i własną seksualnością,
  • robi to, co słuszne, a nie to, co wygodne,
  • jest gotów zapewniać bezpieczeństwo i chronić tych, na których mu zależy,
  • w jasny i bezpośredni sposób wyraża swoje uczucia,
  • potrafi stawiać granice i nie unika sytuacji, które wiążą się z potencjalnym konfliktem.
  • Zintegrowany mężczyzna nie stara się być idealnym czy za wszelką cenę uzyskiwać aprobaty innych. Akceptuje siebie takim, jakim jest – co w gruncie rzeczy oznacza, że jest doskonale niedoskonały.

Glover pisze tylko o mężczyznach. Ale, jak to często bywa, nie różnimy się aż tak bardzo i istnieje też żeńska odmiana Miłego Faceta, różniąca się w szczegółach, ale jeśli chodzi o mechanizmy funkcjonowania – podobna. W naszych warunkach nazwałbym ją Matką Polką Egoistycznie Poświęcającą się. Ale o tym przy innej okazji.

Jacek Gientka

Psycholog, psychoterapeuta

Dla kogo jest psychoterapia?

Kiedyś, zaledwie kilka lat temu, korzystanie z psychoterapii wydawało się sprawą wstydliwą. Ludzie nie przyznawali się, że uczęszczają do psychologa. Powszechnie stawiano znak równości pomiędzy psychologiem a psychiatrą, a o takich, o których wiedziano, że korzystają z tej formy pomocy, mówiono pobłażliwie, że „mają nie po kolei w głowie”.

Obecnie sytuacja wyraźnie się zmienia. Nie można jeszcze mówić o modzie na psychoterapię, ale z tych, którzy korzystają z tego typu pomocy, zdjęto już etykietę nienormalności. Do psychologa chodzą dzieci w szkole, rodzice, z jego usług korzystają specjaliści od edukacji, działy personalne w firmach, aktorzy, sportowcy… Wreszcie stało się jasne, że skoro z problemami z ciałem bez skrępowania idzie się do lekarza, to gdy nasze trudności dotyczą relacji z innymi, myśli czy uczuć – wtedy właśnie jest czas, żeby skorzystać z pomocy psychoterapeuty.

Kiedy warto iść do psychoterapeuty? Najczęściej ludzie podejmują taką decyzję, gdy coś dokucza im w kontakcie z innymi albo z samym sobą. Mogą to być trudności w relacjach z bliskimi, stres, z którym trudno sobie poradzić przy pomocy metod stosowanych do tej pory. Czasem do podjęcia psychoterapii skłania ludzi kryzys, w jakim się znaleźli – rozwód, zdrada, śmierć kogoś bliskiego, utrata pracy. Konsekwencją kryzysu może być zbyt długo utrzymujący się smutek, zmęczenie czy zniechęcenie, które boleśnie utrudniają funkcjonowanie w codziennych sytuacjach życiowych. Warto udać się do psychoterapeuty, jeśli czujemy, że dręczą nas bolesne wspomnienia z przeszłości, wspomnienia krzywdy, której doznaliśmy w dzieciństwie albo w późniejszym czasie. Niektórzy korzystają z psychoterapii, gdyż chcą po prostu lepiej poznać siebie.

Warto wiedzieć, że istnieją różne podejścia psychoterapeutyczne. Wszyscy kojarzą występującą w wielu filmach kozetkę u psychoanalityka, jednak obecnie w ten sposób pracuje stosunkowo niewielu specjalistów, większość stosuje bardziej sprzyjające kontaktowi formy pracy. Można korzystać np. z usług terapeuty pracującego w podejściu humanistycznym, behawioralno-poznawczym, gestalt czy łączącym różne ujęcia nurcie integracyjnym. Z jakiego podejścia psychoterapeutycznego najlepiej korzystać? Każde ze znanych podejść, podobnie jak każda koncepcja psychologiczna, za istotne w pracy z człowiekiem czy w poznawaniu go może uznawać inne aspekty ludzkiej osoby czy jej otoczenia. W zależności od tego, z czym chcemy sobie poradzić, jak wyglądają nasze relacje z innymi, jak jesteśmy skonstruowani psychicznie, pomocne nam mogą być różne nurty terapeutyczne. Warto też wiedzieć, że istnieją różne formy terapii: terapia indywidualna, podczas której jest się sam na sam z terapeutą, terapia grupowa, kiedy czynnikiem leczącym, poza prowadzącym grupę specjalistą, są relacje zachodzące w grupie, czasem pojawia się konieczność skorzystania z terapii dla par albo dla rodzin.

Często pierwszym kryterium wyboru psychoterapeuty jest jego płeć – część pacjentów woli pracować z mężczyznami, część z kobietami. Potem próbujemy dowiedzieć się, co na jego temat sądzą inni. Poleganie na cudzych opiniach (zwłaszcza tych zamieszczonych w Internecie) nie zawsze działa, ale warto wziąć je pod uwagę. Decydując się na psychoterapeutę, dobrze jest sprawdzić jego kompetencje zawodowe (wykształcenie, doświadczenie, certyfikaty). Ale i tak najważniejsze to wejść do pokoju, usiąść i zacząć szczerą rozmowę, dzięki której być może inaczej spojrzymy na nasze – wydawałoby się – nierozwiązywalne problemy.

Jacek Gientka

Psycholog, psychoterapeuta