O tęsknocie

Dziś dwa spojrzenia na ten sam temat: damskie i męskie. Dwugłos czasem jednobrzmiący. Jeden tekst autorstwa Barbary Popławskiej, coacha, drugi – Jacka Gientki, psychoterapeuty.

tesknota

Źródło: Barbara Popławska, Marketing Miłości w 44 wariacjach, wyd. Cartaliapress

Barbara Popławska

Coach

TĘSKNIĆ

Tęsknić. Do świtu rozmyślać w pustym łóżku, że tak niewiele brakowało, żeby obok leżała ona, żeby w pokoju obok przy komputerze siedział on. Marzyć o czymś, co było, o czymś, co mogło być, ale jakoś się nie złożyło. Na każdym kroku wspominać: tu byliśmy na pierwszym spacerze, tu pocałował mnie pierwszy raz, tu nauczyciel od fizyki widział, jak szliśmy za ręce, tego dnia do mnie podszedł i zapytał, jak mam na imię, w te wakacje byliśmy wspólnie na wczasach, taką sukienkę miała, gdy widziałem ją po raz ostatni… Tęsknić. Żałować, że się nie udało, że się skończyło, że minęło. Pielęgnować porażkę.

Tęsknić. Wspominać to, co było. Wyświetlać obrazy przeszłości na ekranie dnia dzisiejszego. Porównywać, gdzie byliśmy wczoraj, gdzie jesteśmy dzisiaj. Przypominać sobie bezpieczne miejsca, ciepłe uczucia, piękne obrazy. Czerpać energię z przeszłości – bo skoro kiedyś się udało, uda się jeszcze nie raz. Minione przeżycia traktować jak źródło doświadczeń, na których da się zbudować spójne kontinuum: wczoraj-dziś-jutro. Tych, którzy odeszli na zawsze, wspominać ciepło, realizując ich nienapisany testament miłości, wsparcia, sympatii, dobroci, czując wdzięczność za to, co pozostawili. Pamiętać, że celem nie może być to, co było, tylko to, co jest albo będzie.

Tęsknota. Zamknięcie się w kokonie fałszywych, wyidealizowanych wspomnień, ucieczka przed teraźniejszością, przed koniecznością wprowadzenia zmian w swoim życiu. Zamrożenie.

Tęsknota. Nostalgia, chwilowy smutek. Przerwa w beztrosce, potrzebna jak obłok na bezchmurnym niebie. Refleksja.

Jak wolisz tęsknić?

Jacek Gientka,

Psychoterapeuta

Uczmy się też od super-seniorów!

Czego? spontaniczności, żywiołowego śpiewu i tańca, kolorowego patrzenia na świat, radosnego celebrowania chwili.

Tak… byłam na balu seniorów… nie z racji wieku 🙂 Po prostu mąż miał zaproszenie służbowe, jako przedstawiciel organizatorów. To była ostatnia sobota karnawału. Pomyślałam: no dobrze, pójdę na godzinę, najwyżej dwie… Przywitam się, porozmawiam, chwilę zakręcimy się z mężem na parkiecie i wrócę do domu.

Moje plany wcześniejszego powrotu wzięły w łeb. Wcale nie chciało mi się stamtąd wychodzić. To był fantastyczny zastrzyk najlepszej jakości endorfin! Wspaniałe przeżycie: bal maskowy na trzysta radosnych osób. Owszem, były tam też stoły i miejsca do zasiadania, bo organizatorzy (TKKF „Chomiczówka” i Urząd Dzielnicy Bielany) zapewnili również obfity poczęstunek, ale goście siadali raczej na krótko. Głównie tańczyli… i to jak! To był bardzo żywiołowy, radosny i spontaniczny taniec… dawno już nie widziałam na parkiecie tylu kolorowo ubranych osób, poruszających się wspaniale w rytmie największych hitów. U wielu par było widać, że mają taniec we krwi i już niejedną noc przetańczyli nie schodząc z parkietu. Widziałam też osoby, które tańczyły jak uczestnicy najlepszego rozrywkowego show.

Trzy tygodnie wcześniej bawiliśmy się z mężem na balu karnawałowym w dużo młodszym gronie i tam nie było aż takiej energii, radości i spontaniczności. A przez kilka początkowych kawałków byliśmy na parkiecie jedynymi tańczącymi. U seniorów zupełnie inaczej! Kiedy tylko zespół zaczął grać, wszyscy poderwali się zza stołów. Od pierwszego utworu.

I tak było do końca balu – gdy tylko grał zespół – parkiet był pełen wesołych ludzi, bardzo kolorowo i fantazyjnie ubranych. Wszak był to bal maskowy i uczestnicy również tutaj pokazali swoją kreatywność.

W przerwach tańca – konkursy, a najbardziej obleganym z nich – karaoke. Tylu chętnych do solowego śpiewu już dawno nie widziałam. Wszystkie super hity bardzo żywiołowo wyśpiewane przez uczestników balu. Często z dedykacją dla ukochanej osoby.

Taka jest wielka moc super-seniorów. Podziwiam również ich spontaniczne planowanie wspólnych podróży małych i dużych, wyjść do teatru, na koncerty, organizowanie wystaw, spotkań, wycieczek.

Pamiętajmy: młodość nie trwa wiecznie, kończy się dość szybko… ale radość, spontaniczność, żywiołowy taniec i śpiew, kolorowe patrzenie na świat i celebrowanie chwili można uprawiać i doskonalić w każdym wieku… na szczęście. A dlaczego nie zacząć od zaraz? 🙂

Barbara Popławska

Coach

Kobiety spełniają swoje fantazje. Drżyjcie

COACH W KINIE

Jeśli ci ktoś mówi, że twój pomysł do niczego się nie nadaje, nie wierz w to.

Projekt filmu „Córki dancingu” został odrzucony przez kilkunastu producentów. Uznali, że to zbyt odjechany, ryzykowny, kobiecy debiut pełnometrażowy, do tego w założeniu film muzyczny, kostiumowy, z efektami specjalnymi, bardzo drogi w realizacji… to się nie może udać – tak uważali.

Ale twórcy się nie poddali i pukali do kolejnych drzwi… i w końcu się udało. Znalazł się ktoś, kto postanowił zaryzykować. A efekty można już oglądać na dużym ekranie.

„Córki dancingu” – reż. Agnieszka Smoczyńska, scen. Robert Bolesto – to baśń dla dorosłych. Zaczyna się od animacji, stworzonej na podstawie obrazów Aleksandry Waliszewskiej, płynnie przechodząc w fabularną opowieść o syrenach, które z zespołem Figi i Daktyle stają się gwiazdami dancingu lat 80-tych. Na ulicach szary marazm i smutek, więc ludzie idą na dancing, żeby pobyć przez chwilę w kiczowatym, kolorowym, błyszczącym, rozśpiewanym i roztańczonym świecie.

Dwie syreny wyłowione z Wisły – Srebrna i Złota – stają się główną atrakcją dancingu, ale mają też swoje marzenia. Bohaterki z nastoletnich syren powoli zmieniają się w pełnokrwiste kobiety, zdobywając pierwsze doświadczenia w miłości, fascynacji, samotności i odrzuceniu. Bo życie to nie sielanka, a szczególnie życie z syrenami, czego doświadczają niektórzy mężczyźni w sposób bardzo krwisty i ostateczny. Tak, są momenty, kiedy muzyczny film fantazy zamienia się w horror, bo syreny nie zapominają o swoich mitologicznych potrzebach, aby za chwilę wskoczyć w kolejny gatunek, tym razem z elementami komedii i groteski… i takie żonglowanie konwencjami odbywa się aż do finału.

Oczywiście nie zdradzę finału. Powiem jedynie, że to nie jest film dla każdego, tak jak nie dla każdego są koncerty zespołu Ballady i Romanse sióstr Wrońskich, które stworzyły muzykę i piosenki do tego zdekonstruowanego musicalu. To film raczej dla smakoszy kinowo-muzycznych.

Jednym z pomysłów reżyserki, gdy już dostała zielone światło na robienie filmu, było obsadzenie Kingi Preis w roli wokalistki dancingowego bandu. Podobno zabiegała o tę zgodę aż trzy miesiące, ale wreszcie się udało… na szczęście, bo Kinga Preis śpiewająca hit Donny Summer wymiata!

Dlatego jeżeli ktoś mówi, że nie da się zrealizować twojego pomysłu, to… niech mówi… a ty rób swoje.

Barbara Popławska

Coach

Tekst pochodzi z kulturalnie.waw.pl

8 drogowskazów

po pierwsze:
miłość, pasja i przyjaciele

po drugie:
nie oczekiwać zbyt wiele

po trzecie:
nie godzić się z marnością
tego świata

po czwarte:
doceniać humor, śmiech
i wszystkie lata

po piąte i po szóste:
głęboko oddychać,
chodzić na spacery,
mieć kolorowe myśli i chustę

po siódme:
nie komplikować

po ósme:
błędy wybaczać
a dobre wydarzenia kolekcjonować

Barbara Popławska

coach

Koncertowy koniec roku

Byłam na koncercie mega wokalistki. Doświadczyłam mega radości.

Zarówno z powodu pięknego śpiewu, jak i przypomnienia sobie, że w mojej skrzynce mailowej jest list z jej wrażeniami na temat prowadzonych przeze mnie warsztatów (była moją studentką). Oczywiście nie podaję nazwiska artystki, bo obowiązuje mnie tajemnica zawodowa. Polecam lekturę tego tekstu, cytowanego z zachowaniem oryginalnej pisowni (za zgodą autorki):

 „Jako studentka kierunku artystycznego przywiązuję ogromną wagę do pogłębiania wiedzy na temat mojej osoby, emocji mnie wypełniających, odczuć, kontaktu z drugim człowiekiem i jego wpływu na mnie.
Niestety, ciężko jest samej zdać sobie sprawę z rzeczy często naprawdę oczywistych. Ciągła praca, liczne wyjazdy, tysiące prób, koncerty, konkursy, występy, nauka, uniemożliwiają zatrzymanie się na chwilę, żeby zastanowić się nad tym, jak to wszystko na mnie oddziałuje.
Wśród licznych zajęć, na których konieczne jest przyswajanie ogromnej ilości wiedzy, wśród wielogodzinnych prób muzycznych i treningów odnajduję w grafiku kolejne o nazwie, która od początku mnie zaintrygowała:
WARSZTATY EMOCJONALNE.
To właśnie było to, czego potrzebuje każdy z nas, niezależnie od profesji jaką wykonuje, żeby móc zastanowić się nad tym wszystkim, co tak bardzo było mi potrzebne do pokonania wielu trudności  związanych z dziedziną sztuki, którą zajmuję się na co dzień.

Kilka miesięcy tych zajęć diametralnie zmieniło moje myślenie i działanie w wielu kwestiach.

Po pierwsze (dla mnie najważniejsze!): ODDYCHAM !  Rzecz tak naturalna, że właściwie nikt na nią nie zwraca uwagi. Ja zwracałam tylko wtedy kiedy podczas występów, w trakcie wyśpiewywania frazy gdzieś ten oddech znikał….. Co robić? jak sobie pomóc? Jak opanować stres? Bardzo, bardzo istotne odpowiedzi otrzymałam właśnie na tych warsztatach.

Po drugie: CZUJĘ! Tak, mam odczucia, jestem wrażliwa, emocjonalna… i często nie zdawałam sobie sprawy z tego, że chcąc uszczęśliwiać wszystkich moich bliskich, często robiłam coś wbrew sobie. W efekcie ani ja, ani oni nie byliśmy usatysfakcjonowani.

Po trzecie: MÓWIĘ!  mówię „nie”. Niby rzecz banalna, ale jednak….. często miałam z tym problem (patrz punkt wyżej), bo wydawało mi się, że jeśli odmówię, to popełnię jakiś straszny błąd.

Po czwarte: WIDZĘ.… co jest dla mnie dobre, a co złe. To istotne. Często chwytałam się wszystkiego czego tylko mogłam, nie rezygnowałam z żadnej wokalnej propozycji, niczego nie odmawiałam, wszystkiego się podejmowałam…. teraz widzę, że nie wszystko, co na pierwszy rzut oka takie się wydaje, musi być dla mnie korzystne i dobre.

Po piąte: WIEM! Mam o wiele większą świadomość tego KIM JESTEM. Nie są mi już potrzebne pierwsze nagrody na konkursach, ciągłe pochwały, oklaski, abym miała świadomość tego, że dam sobie radę w życiu, a w tym co robię jestem naprawdę dobra. Oczywiście nie zmieniło się moje podejście, nadal dążę do wytyczonego celu, ale bez obsesji.

Po szóste: JESTEM bardzo, bardzo silną osobą. Porażki traktuję jako lekcje, z każdego upadku jestem w stanie szybko się podnieść i biegnę przed siebie 🙂
Nigdy nie byłam słaba psychicznie, jednak przed zajęciami, miałam poczucie obowiązku odnoszenia sukcesów zawsze. Teraz wiem, że sukcesem jest to, że się nie poddaję. Bez względu na wynik.

Świadomość tych wszystkich rzeczy naprawdę pozwala mi na samorealizację. Robię wszystko mądrzej, jestem zadowolona z siebie, potrafię odmawiać, nie boję się porażki.

Mam nadzieję, że KAŻDY będzie miał możliwość na taką właśnie chwilę oddechu, gdzie zastanowi się nad sobą, nad tym co dla niego dobre.”

Na koniec roku takie miłe podsumowanie fragmentu mojej pracy. Dziękuję i życzę wszystkim owocnego 2016.

Barbara Popławska

Coach

Nie bądźmy baranami

COACH W KINIE

40 lat to dużo czy mało?

Jaki wpływ na życie ludzi może mieć trzęsawka?

Czy wielkie zimno może wywołać jeszcze większe ciepło?

Film „Barany. Islandzka opowieść” (reż Grimur Hákonarson) wejdzie na ekrany kin w lutym 2016 ale nie chcę czekać z pisaniem o nim, nie tylko dlatego, żeby mi się kontury we wspomnieniach nie zatarły… bo scena finałowa zostanie w pamięci na pewno na bardzo długo. Oczywiście nie opiszę tej sceny, żeby nie odbierać widzowi przyjemności zobaczenia jej po swojemu. Ale może gdyby niektórzy obejrzeli „Barany” przed Wigilią to byłoby mniej symbolicznych pustych miejsc przy stole, bo te symboliczne zamieniłyby się w prawdziwe.

Nie chodzi tylko o spotkanie przy uroczystej kolacji… chodzi też o rozmowę, spojrzenie sobie w oczy, wybaczenie, przytulenie… częściej niż raz na 40 lat. Bo tyle właśnie nie rozmawiają ze sobą bohaterowie filmu – dwaj bracia – Gummi i Kiddi mieszkający na odludziu w domach stojących obok siebie. Domy obok siebie na odziedziczonej po rodzicach posesji, a rodzeństwo oddalone od siebie o lata świetlne… znacie to? Nie, nie pytam o film. Pytam o relacje z rodzeństwem. Czyż to nie jedna z trudniejszych relacji? Film porusza ten problem przy okazji opowieści o hodowli rzadkiej odmiany islandzkich owiec. Na ekranie islandzkie klimaty, lokalne zwyczaje, owce, barany oraz bracia bardzo obrażeni na siebie od 40 lat, o czym wie cała lokalna społeczność a z czego wynika też sporo komicznych sytuacji np. akcje specjalne z pasterskim psem pocztowym.

Niby tak niewiele w tym slow filmie na początku się dzieje… a jednak tyle się wydarzy.

Bo chyba życie za krótkie na zatwardziałe zagniewanie? Przychodzi moment, w którym warto odpuścić, wybaczyć i poczuć wdzięczność za to, co było dobre, wszak ileś dobrego też się wydarzyło. Życie zdecydowanie za krótkie na pielęgnowanie urazy. Nie tylko w rodzeństwie.

Wybierzcie się na ten film a może też na spotkanie z dawno nie spotkanymi? Tak po prostu… bez czekania na trzęsawkę, bo wtedy może być już za późno.

Barbara Popławska

Coach

Tekst pochodzi z kulturalnie.waw.pl

Czym posolić sól?

COACH W KINIE

 

Kiedy nieskończoność może być policzalna?

Co jest solą Ziemi?

Czy milion drzew może uleczyć duszę artysty?

Nie jestem wielką fanką filmów dokumentalnych, więc gdyby nie zachęta mojej znajomej, może nie wybrałbym się na jeden z ważniejszych filmów, jaki ostatnio widziałam. Jak dobrze, ze są tacy znajomi.

„Sól Ziemi” (reż. Wim Wenders, Juliano Ribeiro Salgado) opowiada historię brazylijskiego fotografa Sebastiao Salgado, który w ciągu 40-letniej zawodowej podróży przyglądał się wielokulturowemu światu przez obiektyw swojego aparatu i dokumentował przełomowe dla ludzkości wydarzenia. Zajmował się zagadnieniami socjalnymi, zyskując przydomek „fotograf rynsztoków”. Podążał za głosem serca pojawiając się ze swoim obiektywem wszędzie tam, gdzie działa się ludziom krzywda, zarówno w krajach trzeciego świata, ale też w Rosji, w Radżastanie, w Kuwejcie, we Francji, na Ukrainie.

Jego fotografie zatrzymały w kadrze wiele wydarzeń, ludzi, emocji, sytuacji… i ciągle poruszają trafnością spojrzenia na człowieka przez pryzmat miejsca i czasu, w jakim się znalazł.

Czy w czasach Internetu może nas jeszcze coś zaskoczyć i zatrzymać? Czy miliony zdjęć i przekazów, którymi jesteśmy ciągle wirtualnie atakowani nie stępiły naszej wrażliwości?

Oglądając ten film można sobie odpowiedzieć na to pytanie.

To film również o tym jak pasja zawodowa może stać się filozofią życia… i że warto podążać za swoimi marzeniami… bez względu na trudności i przeciwności, których sporo po drodze.

Ale nawet takiego człowieka z wielką pasją nie ominął problem wypalenia zawodowego i „chorej duszy” jak sam określił artysta swój stan po jednej z cięższych i trudniejszych psychicznie wypraw fotograficznych.

Co wtedy zrobić, żeby się nie załamać na resztę życia?

Sebastiao Salgado odkrył razem ze swoją żoną Lelią wyjątkową metodę. Coś, co wydawało się karkołomnym pomysłem… a jednak się udało.

Nie opowiem jaka to metoda, żeby nie spoilerować.

Dodam jedynie, że uczyniła ona świat bardziej zielonym w miejscu, gdzie wydawało się to prawie niemożliwe… a życie Salgado znowu odzyskało sens. I to była dla mnie najważniejsza część tego filmu.

Bo niemożliwe może stać się możliwym… tylko trzeba dać sobie pomóc w odnalezieniu siły… a potem odpowiedniej metody i narzędzi… o czym dobrze wie pisząca te słowa.

 

Barbara Popławska

Coach

Tekst pochodzi z kulturalnie.waw.pl